Islamski Ruch Uzbekistanu przyznał się do przeprowadzenia wczorajszych zamachów w stolicy tego kraju, Taszkiencie. W serii eksplozji przed ambasadami Izraela i USA oraz siedzibą prokuratury generalnej, zginęły dwie osoby, a 9 zostało rannych.

Zamachów dokonali terroryści-samobójcy. Zginęli uzbeccy strażnicy, którzy pełnili służbę przed izraelską placówką. Islamska bojówka poinformowała, że dokonała ataków, by zaprotestować przeciwko dyktatorskiemu rządowi Uzbekistanu, a także wyrazić poparcie dla bojowników z Palestyny, Iraku i Afganistanu.

W kilka godzin po eksplozjach władze Izraela zaapelowały o międzynarodowe działania na rzecz walki z bojówkami, dokonującymi samobójczych zamachów. Nie ma wątpliwości, że potrzebne jest zaangażowanie wszystkich państw demokratycznych. Trzeba zjednoczyć się i wykorzenić tę plagę - mówił rzecznik izraelskiego rządu, Avi Pazner.

Uzbeccy muzułmańscy radykałowie od dawna uważani są za jedną z najsilniejszych frakcji w terrorystycznej międzynarodówce. Po nieudanym zamachu na prezydenta Karimowa 5 lat temu, Dżuma Namangański, przywódca wojskowy Islamskiego Ruchu Uzbekistanu, schronił się ze swoimi ludźmi w Afganistanie rządzonym przez Talibów i terrorystów Osamy ben Ladena.

Uzbek zaprzyjaźnił się z Saudyjczykiem, który w 2001 roku, spodziewając się amerykańskiego ataku za zamachy na Nowy Jork i Waszyngton, ogłosił Namangańskiego dowódcą armii al-Qaedy w Afganistanie. Jesienią Namangański miał zginąć w amerykańskim nalocie na afgański Kunduz. Wieści o jego śmierci nigdy jednak nie zostały potwierdzone.