Warszawski sąd orzekł, że znana w PRL dziennikarka Irena Dziedzic nie jest kłamcą lustracyjnym. Wbrew pionowi lustracyjnemu IPN stwierdził, że nie można uznać jej za tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa.

Są jeszcze sędziowie w Warszawie - skomentowała wyrok 86-letnia Dziedzic. IPN - który wnosił o uznanie jej za kłamcę lustracyjnego i o zakazanie jej na 3 lata pełnienia funkcji publicznych - może jeszcze złożyć apelację od dzisiejszego wyroku.

W uzasadnieniu sąd podkreślił, że informacje uzyskane przez SB od Dziedzic nie były istotne. Dodał, że nie można wykluczyć, iż w ogóle nie pochodziły one od niej, tylko od otaczającej ją "sieci agentów" lub z podsłuchu. Dokumenty służb PRL budzą wątpliwości - podkreślił sędzia Piotr Gocławski. Już ponad dwa tysiące lat temu cesarz Trajan wydał edykt, że przy wątpliwościach lepiej uniewinnić 100 winnych niż skazać jednego niewinnego - podkreślił.

W 2006 r. "Newsweek", a potem m.in. "Misja Specjalna" TVP podały nazwisko Dziedzic wśród dziennikarzy PRL, którzy mieli być tajnymi współpracownikami SB. Dziennikarka stanowczo i jednoznacznie zaprzeczyła tym oskarżeniom, wniosła też do sądu o autolustrację.

Irena Dziedzic urodziła się w Kołomyi (dziś Ukraina). Pracę dziennikarską zaczęła w 1946 r.; od 1956 r. była w TVP. Stworzyła pierwszy talk-show "Tele-Echo", który prowadziła 25 lat (do kwietnia 1981 r.). Od 1983 do 1991 r. prowadziła "Wywiady Ireny Dziedzic".