Najważniejszym ekonomicznym skutkiem stanu wojennego było przyspieszenie upadku systemu gospodarczego opartego na centralizacji - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM prof. Jan Winiecki - jeden z najwybitniejszych polskich ekonomistów, członek Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.

Jan Winiecki: Stan wojenny siłą rzeczy wprowadził centralizację i – mało tego – wprowadził oprócz recentralizacji, bo ta gospodarka komunistyczna tam się powoli, z wielkimi oporami decentralizowała, element tego, co we wczesnym okresie bolszewickim nazywano komisarzem politycznym. Tam komisarz polityczny był w stanie zmienić decyzję dowódcy i temu się przypisuje np. klęski wojsk sowieckich z Niemcami w pierwszym okresie wojny. Dopiero później przyjęto decyzję, że dowódca wojskowy decyduje ostatecznie i tu już się trochę się bitność tej armii sowieckiej poprawiła. Po prostu dowodzenie stało się nieco bardziej spójne. Podobnie wyglądało tutaj. Ten komisarz mógł wtrącać się do wszystkiego, mógł zmienić decyzję dyrektora i w rezultacie to oznaczało wprowadzenie dodatkowego elementu niepewności i interwencji niekompetentnej, bo kogoś jakby spoza gospodarki w ogóle.

Daniel Matolicz: Czy w takim razie można to traktować jako takie poważne potrząśnięcie kolosem na glinianych nogach – tą naszą gospodarką lat 80?

Jan Winiecki: To tak, jakby przyspieszyło spadanie po równi pochyłej. Trzeba powiedzieć, że od połowy lat 70. w ogóle cały europejski system krajów komunistycznych przeszedł od fazy coraz trudniejszego i coraz bardziej marnotrawnego wzrostu gospodarczego do fazy stopniowego upadku. Stan wojenny u nas to przyspieszył. W Sowietach pierestrojka przeprowadzona jednocześnie z uskorjeniem, czyli restrukturyzacja przeprowadzana jednocześnie z przyspieszeniem, wprowadziła taki sam element przyspieszenia rozpadu dlatego, że nie można jednocześnie – to każdy, kto prowadzi samochód, wie – i skręcać, i przyspieszać. Wyląduje się w rowie. Ta gospodarka i tak wylądowałaby w rowie, ale być może stałoby się to w Sowietach 5 czy 10 lat później.

Daniel Matolicz: Nie był to proces ani łatwy, ani przyjemny?

Jan Winiecki: Ja pamiętam, jak przygotowywaliśmy program dla okapu tak zwanego, czyli solidarnościowej reprezentacji w parlamencie – program zmian systemowych. Tam w zakończeniu napisaliśmy mniej więcej w ten sposób. Cytuję z pamięci rzecz jasna: „Żegnamy się z najbardziej marnotrawnym ustrojem gospodarczym w historii ludzkości i to dobrze, ale trzeba pamiętać, że ten proces odchodzenia również będzie kosztowny”. I był. Nie mniej nam się akurat ten proces udał, niezależnie od tego, co by dzisiejszy rządzący w Polscy o tym mówili. Świat to określa jednoznacznie jako sukces.

Daniel Matolicz: Stan wojenny to jednak było wydarzenie, które trwało dość długo. To nie był przecież jeden dzień. Jak w takim razie te wydarzenia się na codziennym życiu Polaków odbijały – właśnie od strony gospodarczej?

Jan Winiecki: Ja mogę powiedzieć nie tylko od gospodarczej, ponieważ mój stryj – brat ojca – zmarł w szczycie stanu wojennego, w pierwszych tygodniach, dlatego, że nie działały telefony. Atak serca nastąpił po godzinie policyjnej i w rezultacie spóźniona interwencja lekarska nie mogła mu już pomóc. To są takie najbardziej drastyczne przypadki. Oczywiście to na naszym życiu też zaważyło, bo skoro jeszcze uległy dalszej erozji bodźce do tego, żeby robić cokolwiek, bo załamały się nadzieje na jakieś autentyczne reformy, itd. – była tego niewątpliwa reakcja w zachowaniach również w pracy. To oznaczało, że towarów było jeszcze mniej, kolejki były jeszcze dłuższe, na ten towar czekało się jeszcze dłużej i pojawiały się takie produkty, o których kiedyś w ogóle nie myśleliśmy. Ja pamiętam, że kiedyś wszedłem do sklepu i aż przetarłem oczy, bo było tam napisane na ladzie: „schab bez schabu”. Podszedłem bliżej, bo - jako człowiek parający się językiem, a jednocześnie ekonomista – zainteresowało mnie to zjawisko, żeby zobaczyć, co to jest. To coś, to był po prostu schab z kością wędzony, od którego wykrojono sam schab i zostały te wędzone kości, które można było użyć do zupy na przykład – to był ten schab bez schabu. Albo na przykład pojawiło się coś takiego jak szkielety kurze. To też było okrojone mięso kurze - tylko tyle, że został ten kadłub. Przy tym kadłubie były jakieś resztki mięsa i też można było na tym jakąś zupę zrobić. To był więc taki przykład degrengolady ostatecznej, bo czegoś takiego wcześniej nie było. Ale inne przypadki to już raczej były przypadki posuwania się po równi pochyłej. Zabrakło dewiz, bo przestaliśmy móc spłacać nasze kredyty, siłą rzeczy zaciągać nowych nie byliśmy w stanie, a eksport był w owych czasach minimalny. Z resztą tych zmian i tego sukcesu niech będzie to, że w szczytowym okresie „jaruzelszczyzny” sprzedaliśmy na rynek światowy towarów za 5,5 miliardów dolarów, a w tym roku po raz pierwszy przekroczymy eksport w wysokości ponad 100 miliardów dolarów. Będzie to prawie 110 miliardów.

Daniel Matolicz: Czy państwo poniosło wtedy jakieś dodatkowe związane z organizacją stanu wojennego?

Jan Winiecki: Niewątpliwie. Trzeba było wyprowadzić wojsko z koszar. To zawsze oznacza koszty w postaci choćby logistyki – tzn. transportu, dowozu tej żywności. Ta żywność w warunkach polowych łatwiej niszczeje, a więc trzeba było tej żywności więcej, ażeby tyle samo można było dać tym żołnierzom. Chciałbym zwrócić uwagę na jedno, że w stosunku do niewydolności i marnotrawstwa systemu to wszystko to było małe piwo. Najważniejsze było to, że system od połowy lat 70. butwiał i stawał się coraz bardziej kosztowny w funkcjonowaniu, a koszty tego oczywiście ponosiliśmy my, którzyśmy w tych warunkach żyli.