"O tym, że Tomek jest autorem plakatu, dowiedziałam się po naszej pierwszej randce. Sprawdzałam w internecie, kto to tak naprawdę jest. I pokazało mi się małe zdjęcie, gdzie wręczano mu nagrodę w Stanach Zjednoczonych, przy okazji wystawy o największych, najważniejszych plakatach w historii. I myślę sobie: „Zbieżność nazwisk?”. Przyznałam się Tomkowi, że sprawdzałam trochę informacji o nim, zapytałam, czy to on jest twórcą tego plakatu. A on po chwili ciszy powiedział: No tak, jestem…" - wspomina w rozmowie z RMF FM Monika Sarnecka, wdowa po Tomaszu Sarneckim, autorze słynnego plakatu "W samo południe - 4 czerwca 1989". Ten plakat to główny motyw obchodów 30. rocznicy częściowo wolnych wyborów 1989 roku.


Michał Dobrołowicz, RMF FM: Wiem, że nie miała pani szans obserwować procesu tworzenia słynnego plakatu "W samo południe". Pani mąż, w czasie prac nad nim, miał 23 lata. A pani jest o 10 lat młodsza...

Monika Sarnecka: To prawda. Byłam wtedy w podstawówce. Gdy spotkałam go, nie miałam pojęcia, że jest autorem tego plakatu. Gdy dowiedziałam się, zaczęłam dopytywać, dlaczego Gary Cooper, a dlaczego nie John Wayne. Tomek wtedy otworzył się i wyjaśnił, dlaczego ten jeden sprawiedliwy. Dla niego to było tak oczywiste jak to, że po burzy jest słońce. Nie było tak, że ten plakat był w naszym życiu codziennie obecny. Ta historia wychodziła raczej przy okazji kolejnych rocznic.

Tomek zawsze był daleki od polityki, mimo że polityka sama pukała do naszych drzwi. Wiadomo, jak są kolejne wybory, to wracały pytania. Tomek był taką osobą, która potrafiła różne rzeczy załatwiać, gdy był przekonany o swojej idei, z różnymi urzędnikami: czy to z prawej, czy z lewej strony, ponieważ miał swój cel. A ten cel był wyższy. Nieważne było, czy ktoś ma takie przekonania czy inne, czy reprezentuje taką czy inną partię. Czasami posiłkował się tym, że jest autorem plakatu "W samo południe. 4 czerwca". Wtedy najczęściej prawa albo lewa strona ten plakat znała, i był ten plakat ważny wówczas.

I pomagał?

Tak. Czasem był to argument ostateczny, bo Tomek wolał skupić się na meritum wystawy czy ścieżki dydaktycznej, bo Tomek miał ideę, żeby przybliżać sylwetki przedwojennych oficerów. To była jego pasja. A gdy to nie działało, czasami posiłkował się tym, że mówił, że wie, co robi, mimo że nie jest historykiem z wykształcenia, tylko artystą po ASP, i do tego autorem plakatu z Garym Cooperem. Czasami żartował sobie z tego...

Miał dystans do tej historii?

Tak, był autoironiczny. Potrafił czasami ugrać jakąś sprawę w ten sposób, że dostawał zielone światło i słyszał: "Ach, to pan, bardzo miło pana poznać, bo ja chciałbym ten plakat, czy on może jest gdzieś dostępny...".

Były zachomikowane te plakaty, gdzieś w domu?

Były. (śmiech) I były też reprinty przy okazji rocznic, na których Tomek składał autografy. Często bezpośredni kontakt z autorem pomagał załatwić różne sprawy.

W państwa domu plakat też wisiał w jakimś miejscu?

U nas plakat nie wisi, wisi za to u mamy Tomka. W centralnym miejscu, w pracowni, przy dużym stole. Mama Tomka też jest artystką, po grafice na ASP, jest już na emeryturze. Tomek był z domu artystów grafików, to była jego naturalna droga zawodowa.

Pamięta pani ten moment, gdy dowiedziała się pani, że ten plakat jest właśnie autorstwa pana Tomasza?

Tak. To było po pierwszej randce z Tomkiem, sprawdziłam w internecie, kto to tak naprawdę jest. Pokazało mi się małe zdjęcie, gdzie wręczano mu nagrodę w Stanach Zjednoczonych, przy okazji wystawy o największym plakacie w historii. I myślę sobie: "Zbieżność nazwisk?". Plakat nie był podpisany, nie był jednoznacznie kojarzony z nazwiskiem mojego męża. Przyznałam się Tomkowi, że sprawdzałam trochę informacji o nim, zapytałam, czy to on jest twórcą tego plakatu. A on na to, po chwili ciszy, odpowiedział: "No tak, jestem...".

Tak skromnie?

Tak. I taki był zawsze. Ten plakat był skończonym projektem, który sobie sam zadał w 1989 roku. I skończył go. Ten temat z punktu widzenia artysty był dla niego projektem zakończonym. Tomek stworzył potem kilka dzieł, ale nie były one już na taką miarę. Może nie było takiej chwili? W ogromie twórców trudno przebić się. To kwestia wstrzelenia się w dany moment historyczny, gdy czasami zbieg okoliczności powoduje, że coś jest tak kultowego jak właśnie ten plakat. Zawsze go pocieszałam, choć on nigdy tym nie przejmował się, że wystarczy stworzyć jedno dzieło. Tak jak wystarczy stworzyć jedną dobrą piosenkę. Jeden przebój sprawia, że jesteśmy znani. Mówiłam mu, że kartę ma zapisaną jeśli chodzi o artystyczne działania i może oddać się swojej drugiej pasji, czyli historycznej. Myślę, że był usatysfakcjonowany jako artysta. Nie miał poczucia, że mógł być słynnym plakacistą, bo plakat w pewnym momencie skończył się w Polsce.

Tomek był idealistą i plakat dla niego miał być po coś. Plakat potem stał się afiszem i narzędziem do ogłaszania kolejnych premier kinowych. Wtedy zniknęło jego zainteresowanie plakatami. Zajął się innymi rzeczami.

Często pytała pani o ten plakat? To był temat waszych rozmów?

Nie. Głównie przy okazji rocznicy, kolejnych okładek niepodpisanych imieniem i nazwiskiem, już w wolnej Polsce. Było 20 lat wolności, 25 lat wolności, a plakat wciąż był niepodpisany... Tomek śmiał się, że gdy plakat wychodził, ludzie nosili oporniki w klapach, więc nikt nie podpisywał swoich plakatów. Wielu artystów podpisywało je tylko inicjałami. Uczymy się respektowania prawa autorskiego. Natomiast za granicą jest ono na takim poziomie, że są osoby, które potrafią odezwać się z drugiego końca świata do Muzeum Plakatu i zapytać o ten konkretny.

Patrzy pani teraz na plakat "W samo południe". I o czym pani myśli?

Duma z męża. Stwierdzenie, że geniusz naszedł go wtedy, gdy tworzył ten plakat. Trochę łezka w oku, że go już nie ma. Choroba nie wybiera, odszedł przedwcześnie. Szeryf będzie obecny w naszym życiu, po prostu.

Jak pani przewiduje, co pani mąż powiedziałby teraz, w 30. rocznicę 4 czerwca 1989 roku?

Pewnie powiedziałby podobnie do tekstu, który napisał na 20. rocznicę, że powinniśmy zająć się tym, co najważniejsze, czyli budowaniem kraju, który będzie dla nas dobrym miejscem do pracy, życia i będzie bezpieczny dla naszych dzieci. A nie wzajemnym oskarżaniem się. I całą energia, którą powinniśmy kierować na właściwe działania, czasami spełza na niczym. Ta mierność, która pojawiała się dookoła, powodowała, że Tomek czasami dystansował się od spraw politycznych. Nie chciał się angażować. Był człowiekiem czynu, projektu, idei. Myślę, że dzisiaj podobnie: powiedziałby, że mamy kartę wyborczą i powinniśmy jej użyć.

Pani mąż opowiadał pani, jak narodził się pomysł na ten plakat?

Chodziło o bohatera, który byłby rozpoznawany. Na początku myślał o papieżu, ale stwierdził, że to nie jest dobry motyw. Potem uznał, że motyw słynnego Polaka nie będzie tak nośny. Akurat w kinach pojawiał się Gary Cooper w filmie "W samo południe". I pomyślał, że to jest to. A impulsem była debata Wałęsa-Miodowicz. I to "dobry wieczór państwu". I wtedy powiedział, że trzeba wspomóc ideę, aby "Solidarność" była zwycięska. Poza tym mój mąż lubił westerny i to też była taka myśl, że superbohater, jeden sprawiedliwy, a potem my jesteśmy sprawiedliwi, którzy jesteśmy za "Solidarnością". My musimy mieć jakąś broń. Do tego był pacyfistą, zawsze był przeciwny wojnie, mówił, że musimy znaleźć inną drogę do zwycięstwa, stąd kartka wyborcza w rękach Gary’ego Coopera, ale tego sprawiedliwego, który przyjdzie i zrobi porządek.

W trzech słowach: jaki był pani mąż?

Skromny, artysta, z ideą, zarażający innych, a dobrze że miał żonę, bo ja jestem praktyczna i razem tworzyliśmy zgrany zespół.

 

Opracowanie: