Często zastanawiałem się, co wpłynęło na trwającą od lat przyjaźń między mną i Władysławem Bartoszewskim - pisze z okazji zbliżających się urodzin profesora Israel Gutman, więzień Majdanka, Auschwitz i Mauthausen, wieloletni dyrektor Instytutu Yad Vashem.

Nietrudno wskazać na zbliżające nas chwile w drodze naszego życia – jak miejsce urodzenia, doświadczenie okupacji i ciężar tamtej przeszłości, który nie opuszcza nas do dziś. Jesteśmy z Warszawy i dojrzewaliśmy w niej przed II wojną światową. Bartoszewski był jedynakiem z polskiej rodziny, która awansowała w międzywojennej Rzeczpospolitej; ja byłem synem ubogiej rodziny żydowskiej, w której było wiele serca, ale zarazem ciągłe zmaganie o byt, także w obliczu wzmagającej się fali antyżydowskiej. Ale czerpaliśmy ze wspólnych źródeł: języka i kultury.

Obaj mamy za sobą przeżycia, które nie tylko wryły się w pamięć, ale stały się drogowskazem na całe dalsze życie. Należymy do pokolenia, które dorastało w czasach krańcowych prądów ideowych w Europie: utopijnych, nabrzmiałych nienawiścią rasową i narodową. Reżimy totalitarne, które powstały na fali tych idei, zabijały Polaków i Żydów, podczas okupacji hitlerowskiej, stawiając sobie za cel całkowite wymordowanie tych ostatnich. Systemy totalitarne zagarniały jednostki i masy. Bartoszewski należy do tych, którzy przeciwstawiali się tym siłom terroru i pognębienia, i zostali wierni zasadom, nacechowanym patriotyzmem humanistycznym. Nieprzypadkowo był on więziony zarówno podczas okupacji niemieckiej, jak i po 1945 r.

A potem? Potem wiele naszych prac historycznych dotyczyło losu miasta i mieszkańców Warszawy. W czasie wojny należał on do grona ludzi, którzy brali udział w niełatwej akcji ratowania Żydów (Żegota) i w swych publikacjach wspomina często ludzi z getta i tragedię Żydów.

Kiedy go poznałem? W 1960 r. wysłano mnie z mego kibucu do Polski, bym uzyskał poparcia dla trwającego wtedy w Jerozolimie procesu Eichmanna ze strony przedstawicieli byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Po wywiązaniu się z tego zadania (które okazało się sprawą skomplikowaną, ale udaną) szukałem Bartoszewskiego. Dotarł do mnie niespodziewanie numer ,,Tygodnika Powszechnego” z jego artykułem o powstaniu w getcie warszawskim. Czytając zauważyłem, że autor dobrze zna historię przygotowań i przebiegu powstania. Potem, gdy się już spotkaliśmy, poza długą rozmową i wspomnieniami, szukaliśmy resztek szyn tramwajowych na ulicach powracającej do życia Warszawy.

Później nasza znajomość przybrała formę przyjaźni. Pamiętam konferencję w 1984 r. w Oxfordzie. Jej tematem były stosunki polsko-żydowskie na przestrzeni wieków. Przybyli historycy, pisarze i zainteresowani Polacy z Polski i z rozproszonej wojennej diaspory – Żydzi z Izraela i innych krajów. Brali w niej również udział Czesław Miłosz, Leszek Kołakowski, Jerzy Turowicz. Wieczorem, w sali szczelnie wypełnionej, wypadło Bartoszewskiemu i mnie zająć się budzącym napięcie tematem: stosunkami polsko-żydowskimi w czasie wojny i okupacji. Władysław koncentrował się na trudnościach pomocy w ratowaniu Żydów i zaznaczał, że rząd polski na obczyźnie alarmował świat w obliczu zbrodni. Przyszła kolej na mnie. Każdy z nas miał do swojej dyspozycji pół godziny. Chciałem rozładować nieco atmosferę na sali i zacząłem od słów, które wywołały uśmiechy słuchaczy: ,,Widzicie państwo – powiedziałem – Żydzi są zawsze stroną skrzywdzoną. Każdy z prelegentów ma pół godziny do dyspozycji, ale prof. Bartoszewski potrafi płynnie powiedzieć pięć zdań w czasie, gdy ja z trudem daję sobie radę z jednym”.

Mówiłem wtedy o Polakach, którzy wydawali Żydów w ręce Niemców i o izolacji w gettach, do których nie dotarła pomoc dla głodujących ze strony Delegatury i podziemia. Dyskusja brzmiała podobnie do wymiany zdań głuchych, opisanych przez Jana Błońskiego, uczestnika konferencji, w jego książce ,,Biedni Polacy patrzą na getto”. Myślę, że my, występujący w tym pojedynku, jak również słuchacze, zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że prawda znajduje się po obu stronach.

Przyswojenie tej dwustronnej prawdy wymaga badań i odwagi, zmagania się z ponurą rzeczywistością, a tylko odpowiedzialne poznanie pełnej prawdy umożliwia pojednanie i daje nadzieję na inne jutro. Nigdy nie oskarżałem Polaków jako antysemitów; nie zapomniałem wielu szlachetnych ludzi ratujących Żydów. Wiem również, że w ciągu setek lat Żydzi żyli w Polsce jako ludzie wolni w swej wierze i zwyczajach. Ale nie da się zaprzeczyć, że w krytycznym etapie pierwszej połowy XX w. Żydzi doświadczyli wiele zła ze strony Polaków.

Wracając do Władysława: z biegiem lat zacieśniało się wzajemne zaufanie i bliskość z nim i jego rodziną. Odwiedzali często Izrael. Wiele godzin spędzaliśmy na spacerach po zaułkach starej i nowej Jerozolimy, na rozmowach o naszych rodzinach, o zajmujących naszej pracy. Pamiętam potem jego pierwszą wizytę już w roli ministra spraw zagranicznych. Odpowiedź na oficjalne powitania zaczął od tego, że wybrał Izrael, nim jeszcze odwiedził wiele innych, wielkich państw, bo kraj ten jest mu drogi i czuje się tu jak w drugim domu. Już dużo wcześniej został odznaczony medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata” i tytułem honorowego obywatela Izraela.

Minęło ponad 10 lat od powołania Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej pod egidą premiera Polski. Bartoszewski przyjął funkcję jej przewodniczącego, ale już na pierwszym posiedzeniu zaproponował, abym został jego zastępcą. Tak jest do dziś.

Zakończę ten tekst, ujawniając dwie sprawy z wymiany listów między nami. Pierwsza dotyczy Władysława, a właściwie Włodzimierza Zawadzkiego, byłego (o ile się nie mylę) notariusza w Hrubieszowie. W Auschwitz jako więzień był ,,schreiberem” i notował dane więźniów przybywających i opuszczających Blok 9A w centralnej części obozu. Sprowadzono mnie tam z pobliskiego obozu w Bunie jako nie nadającego się do pracy. Żydzi w takim stanie byli co tydzień „segregowani” przez lekarza-esesmana i kierowani przez niego do komór gazowych.

Gdy Zawadzki notował moje dane, zapytał nagle, skąd jestem, gdzie się uczyłem i czy byłem do końca w getcie warszawskim. Wszystko to wykraczało poza dane, które był zobowiązany spisywać. Po paru godzinach zjawił się przy mojej pryczy z dwulitrową miską zupy. Pamiętam, że miska była w kolorze czerwonym. Esesman-lekarz nigdy nie zobaczył mojej karty chorobowej, a ja dostawałem codziennie dodatkowe porcje, prowadząc niezapomniane rozmowy z Zawadzkim. Gdy wróciłem do sił, Zawadzki zadbał, bym dostał przydział do pracy w takim „komandzie”, w którym ,,Żyd ma największe szanse przeżycia”. Krótko mówiąc: dzięki niemu żyję.

Po wojnie szukałem go. Obawiałem się, że mając wadę nogi, mógł zginąć podczas „marszu śmierci”. Nie znalazłem jego śladów ani w archiwum, ani wśród byłych więźniów, ani w Hrubieszowie. Dopiero Bartoszewski go odnalazł i opisał mi w liście jego powojenne losy. Okazało się, że trudność w odnalezieniu polegała na moim błędzie: zapamiętałem go jako Władka, gdy miał na imię Włodek. Okazało się, że jeszcze przed wyzwoleniem Oświęcimia został wysłany do innego obozu w głębi Niemiec. Przeżył, wrócił do Polski, miał rodzinę. Zmarł w Warszawie.

W innym liście, który dostałem przed tygodniem, Bartoszewski zawiadamia mnie, że wybiera się do nas w maju i widzi w tej wyprawie wizytę pożegnalną z naszym krajem... Cieszy mnie, że znów się spotkamy. Tylko nie zgadzam się z tą zapowiedzią pożegnania. Chciałbym, by te wizyty trwały jeszcze przez wiele lat.

ISRAEL GUTMAN urodził się w Warszawie w 1923 r., należał do Żydowskiej Organizacji Bojowej w Getcie Warszawskim i podczas Powstania w Getcie 1943 r. Od maja 1943 r. do maja 1945 r. więzień Majdanka, Auschwitz i Mauthausen. 1947-71 należał do kibucu Lehavot w Górnej Galilei w Izraelu. Występował jako świadek podczas procesu Adolfa Eichmana. 1975-93 dyrektor Instytutu Yad Vashem, 1971-93 profesor na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Od 1996 r. główny historyk Yad Vashem. Autor kilkunastu książek, w tym „The Jews of Warsaw”, „Ghetto-Underground-Uprising” („Getto – Podziemie – Powstanie”). Redaktor „Encyklopedii Holocaustu”.

Artykuł dzięki uprzejmości "Tygodnika Powszechnego"