Wywieziono już na powierzchnię zwłoki 40-letniego górnika, zasypanego po środowym tąpnięciu w kopalni "Rydułtowy-Anna" - poinformował Zbigniew Madej, rzecznik Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia. Ratownicy dotarli do górnika rano, po blisko trzech dobach od wypadku.

Już od wczoraj było wiadomo, że górnik nie daje oznak życia. Dzisiaj jeszcze na dole kopalni zbadał go lekarz i wówczas wiadomo było z całą pewnością, że 40-letni mężczyzna nie przeżył wypadku.

Od momentu zawału w wyrobisku stale pracowały ekipy ratownicze, zmieniając się co pół godziny. Ratownicy drążyli w rumowisku tzw. chodnik ratunkowy. Posuwali się naprzód po kilka metrów dziennie, napotykając na uszkodzone elementy obudowy wyrobiska, zniszczone fragmenty urządzeń, kable i przewody.

Wczoraj jednemu z ratowników udało się dojść w pobliże miejsca, gdzie leżał poszkodowany elektryk górniczy. Ratownik zbliżył się do niego na tyle, by dotknąć jego głowy i kasku. Już wtedy było wiadomo, że ofiara nie daje oznak życia. Nikt jednak nie chciał niczego przesądzać do czasu, aż poszkodowanego zbada lekarz. Na możliwość udzielenia mu pomocy w każdej chwili czekała dyżurująca w kopalni ekipa medyczna. W razie potrzeby do dyspozycji był również śmigłowiec.

Do tąpnięcia w kopalni doszło w środę rano. Wstrząsowi o energii odpowiadającej ok. 2,4 stopnia w skali Richtera towarzyszył zawał skał w położonym na poziomie 1000 metrów chodniku przyścianowym na długości ok. 35 metrów. W pobliżu znajdowało się siedmiu górników. Sześciu wycofało się o własnych siłach. Z obrażeniami niezagrażającymi życiu zostali przewiezieni na dokładne badania do miejscowych szpitali.