18-letnia Aleksandra to jedna z czterech ofiar zamordowanych przez Mariusza B. Sąd nie miał wątpliwości, że to właśnie on z zazdrości i dla pieniędzy zabił córkę swojej kochanki, jej męża, jej partnera z kursu tańca oraz swojego znajomego księdza. Żadnego z ciał do dziś nie znaleziono. Mimo to Mariusz B. został skazany na dożywotnie więzienie.

Sąd Okręgowy w Warszawie ogłosił nieprawomocny wyrok w jednej z najbardziej intrygujących spraw polskiej kryminalistyki ostatnich lat. Sąd uznał całą sprawę za "niezwykle bulwersującą".

Gdzie jest ciało mojej Oli! - to dramatyczne pytanie chciała po wyroku zadać skazanemu dziś na dożywocie Mariuszowi B. babcia 18-latki. Ja nie chciałam do niego podejść, tylko chciałam żeby powiedział mi, gdzie jest Oli ciało zakopane - mówiła zrozpaczona kobieta reporterowi RMF FM.

Tak, okropny człowiek! Bandzior, bandyta najgorszy, wyrafinowany. On na to zasłużył - dodała pani Genowefa.

Wyrok dożywocia w poszlakowym procesie

Skazany Mariusz B. będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie po 40 latach kary. Proces był poszlakowy - nie odnaleziono ciała żadnej ofiary.

34-letniego dziś Mariusza B. uznano za winnego zabicia czterech osób: męża i córki swej kochanki (w 2006 r.), uczestnika kursu tańca, który z nią tańczył (w 2007 r.) oraz księdza (w 2008 r.), który przed laty miał molestować B.

Sąd uznał, że choć nie odnaleziono ciała żadnej z ofiar, to wina B. "nie budzi żadnych wątpliwości", bo świadczą o tym inne powiązane ze sobą dowody pośrednie. Sędzia Marek Celej wymienił m.in. początkowe przyznanie się B. do winy, billingi połączeń ze specjalnych telefonów na kartę B. i jego wspólnika Krzysztofa R., zeznania przyjaciół i rodzin ofiar oraz opinię psychologiczną, a także osmologiczną. Według sądu nie była to typowa sprawa poszlakowa, bo początkowo obaj podejrzani przyznali się do winy, z czego się potem wycofali.

B. poznał małżeństwo Małgorzatę i Zbigniewa D. na początku lat 90. jako ministrant stołecznej parafii i u nich zamieszkał. Zbigniew D. przyjął go, by polepszyć jego warunki bytowe - tłumaczył sędzia, według którego "doszło do swoistego trójkąta". Potem kobieta odeszła od męża i zamieszkała z B., który został ojcem jej drugiej córki.

Według prokuratury w kwietniu 2006 r. uprowadził Zbigniewa D. i zmusił go do podpisania wartej 2 mln zł polisy ubezpieczeniowej na rzecz żony. Kilka dni później miał ponownie uprowadzić D. i jego 18-letnią córkę oraz udusić ich w okolicach Pułtuska.

Sąd dodał, że "Zbigniew D. stał mu na drodze". Córka D., Aleksandra, mogła paść ofiarą mordu, bo weszła w konflikt z matką - uznał sąd.

Zdaniem sądu 55-letni tancerz Henryk S. zginął, bo B. odczuwał zazdrość wobec tego "szarmanckiego dżentelmena", a ponadto liczył na zdobycie jego pieniędzy, bo S. miał dobrą pracę. Zmusił S. przed śmiercią do podania numerów PIN kart bankomatowych oraz próbował wyłudzić od jego rodziny 50 tys. zł.

Według sądu zabójstwo ks. Piotra S. nastąpiło zaś z motywacji "odwetu za wykorzystanie seksualne".

Obrona zapowiada apelację

Obrona od początku wnosiła o uniewinnienie Mariusza B. Adwokat Jan Woźniak mówił, że jeśli w poszlakowym procesie istnieje choć cień wątpliwości, to nie może być wyroku skazującego, bo na to sąd musi mieć "101 proc. pewności". Mec. Woźniak powiedział, że jeśli uzasadnienie pisemne sądu będzie takie jak ustne, to "nie będzie problemu ze sporządzeniem prawidłowej apelacji".
(j.)