Brytyjczycy i Holendrzy jako pierwsi poszli dziś do urn, by wybrać swoich przedstawicieli do nowego Parlamentu Europejskiego. Zainteresowanie wyborami nie było duże. W Holandii wg powyborczych sondaży prowadzi lewicowa opozycja.

We wszystkich 25 krajach Wspólnoty największym zmartwieniem jest frekwencja. Prognozy dotyczące zarówno starych krajów UE, jak nowych państw członkowskich są bezlitosne. Niemal wszędzie szacuje się, że do urn pójdzie nie więcej jak 30 procent głosujących, nie licząc krajów, gdzie głosowanie jest obowiązkowe. W Polsce frekwencja wyniesie – według różnych szacunków – od 20 do 30 procent.

Analitycy wskazują, że zdaniem wielu obywateli Unii Parlament Europejski ma wciąż niewielki wpływ na ich codzienne życie - i tym również tłumaczą niską frekwencję.

W Holandii prognozowano przed wyborami, że spora część jej mieszkańców, podobnie jak obywatele innych państw Unii Europejskiej, zamierza w wyborach do PE "ukarać" partie rządzące, przerzucając głosy na opozycję i na nowe, nie zawsze poważne, ugrupowania. I na to także wskazują powyborcze sondaże.

Z kolei głosowanie na Wyspach zapowiadano jako najważniejszy sprawdzian wyborczy dla premiera Tony'ego Blaira od wojny irackiej, która podzieliła Brytyjczyków. Sondaże nie wróżyły sukcesu rządzącej Partii Pracy.

W większości krajów głosowanie zaplanowano na niedzielę, 13 czerwca. 11 czerwca, w piątek, będą głosować Irlandczycy, 12 czerwca, w sobotę - Łotysze i Maltańczycy. Przez dwa dni głosować będą Czesi – 11 i 12 czerwca, a także Włosi – w sobotę i niedzielę.

O 732 miejsca w Parlamencie Europejskim, do którego wybory odbywają się co pięć lat, ubiega się około 14670 kandydatów, w tym 5153 kobiety (35 proc.).