EuroBasket ma być organizacyjnym sprawdzianem dla polskich miast przed piłkarskim Euro 2012. Co zawiodło do tej pory? Listę skarg i zażaleń razem z kibicami sporządzał reporter RMF FM Maciej Stopczyk.

Naszą piętą Achillesową od zawsze są drogi. Kibice mówili wczoraj o złym oznakowaniu tras dojazdowych i braku miejsc parkingowych. Te, które przygotowano, od Hali Stulecia dzieliło kilka kilometrów. Poza tym we Wrocławiu nikt wcześniej nie pomyślał, żeby na czas mistrzostw wprowadzić zmiany w ruchu.

Wrocławscy kibice narzekali także na oznaczenie hali sportowej i brak bufetu:

Słabo nam poszło również z hotelami. Baza wciąż jest za mała i przydałoby się więcej łóżek. Ogólnie kibice skarżyli się na brak zrozumienia przez organizatorów rangi mistrzostw:

W Warszawie odbyło się istne polowanie na bilety. Do hali Torwaru na każdy z meczów nie zmieściło się wczoraj po kilkaset osób. Ci kibice oglądali rozgrywki na telebimach. Rozczarowanie gości, że arena EuroBasketu może pomieścić zaledwie cztery tysiące widzów, było ogromne. Słoweńcy, Brytyjczycy i Hiszpanie stali z kartkami wypisanymi łamaną polszczyzną "Bilet, proszę". Wszędzie było słychać rozpaczliwe pytania: Potrzebujemy dwa bilety, czy wiesz, gdzie możemy je zdobyć? Słyszeliśmy, że u was popularne są koniki.

Zagraniczni goście byli w szoku, że w Warszawie nie czuć w ogóle atmosfery koszykarskiego święta. Nigdzie nie ma drogowskazów, bannerów i punktów dla kibiców. Zdaniem obcokrajowców jedyny znak, że mistrzostwa są w Warszawie, to wielki plakat Marcina Gortata na Pałacu Kultury. Natomiast polscy kibice narzekali głównie na brak miejsc do zaparkowania, bo jedyny plac przed Torwarem zamieniono na parking dla VIP-ów.

Gdańsk i Sopot miały na EuroBasket wybudować największą w Polsce halę widowiskowo-sportową. Niestety, hala stoi nieukończona na granicy miast, a koszykarze grają w Hali Olivia, którą nie tak dawno zamknął nadzór budowlany, bo w każdej chwili mógł runąć dach.

Wczoraj kibice bawili się świetnie, ale byli to głównie fani z Łotwy, których przyjechało prawie dwa tysiące. Kibiców z Trójmiasta było jak na lekarstwo. Na hali było dużo wolnych miejsc, a miasteczko kibiców z wielkim telebimem świeciło pustkami. Gdańsk nie promował imprezy na ulicach. Można było natomiast zobaczyć billbordy promujące turnieje w Łodzi czy Katowicach. Nie ma takiej potrzeby, aby Gdańsk reklamował się w jakimkolwiek innym miejscu w kraju - tłumaczy Adam Maksim z magistratu. Informuje, że Gdańsk wyłożył 2,5 mln złotych, w tym także na promocję, ale przekazał te pieniądze PZKosz-owi. PZKosz wydał te pieniądze według swojego uznania, w tym m.in. na plakaty o Łodzi wiszące w Gdańsku.