Do sądów wpłynęły pierwsze wnioski o upadłość konsumencką, ale większość już została lub będzie odrzucona - zapowiada „Metro”. Są niekompletne. Najczęściej brakuje listy wierzycieli, wyceny majątku, i dokonanych na nim zabezpieczeń należności, terminów spłat.

Ludzie błędnie myślą, że gdy ogłoszą bankructwo, zapomną o długach. Nie wiedzą też, że by zbankrutować, trzeba mieć naprawdę sporo pieniędzy. Najczęściej upadłość chcą ogłosić emeryci i samotne matki, które wpadły w spiralę zadłużenia. Na przykład, w Krakowie składająca wniosek kobieta ma ok. 1000 zł renty i rok temu dostała kredyty w 14 bankach na 90 tys. zł. Teraz żąda oddłużenia.

Jak podkreśla gazeta, ludzie niewłaściwie pojmują sens upadłości. Są zawiedzeni, gdy dowiadują się, że ogłaszając upadłość stracą dom, samochód czy inne dobra. Barierą są też pieniądze potrzebne na opłacenie kosztów upadłości. Składa się na to m.in. wynagrodzenie syndyka. To może być nawet 10 tys. zł. Jeśli ktoś więc tonie w długach i nie ma żadnego majątku (mieszkania, auta, ale koniecznie nieobciążonego długiem), to nie ma szans, żeby sąd ogłosił bankructwo – zaznacza „Metro”