Dwaj mężczyźni, którzy zginęli po eksplozji na posesji przy domu jednorodzinnym w Częstochowie, przechowywali niewybuchy. W piwnicy bloku, w którym mieszkał jeden z nich, znaleziono trzy pociski. W mieszkaniu drugiego - kilkadziesiąt. Policja będzie wyjaśniać, w jaki sposób do nich trafiły.

Z bloku, w którym mieszkał pierwszy z mężczyzn, na czas akcji ewakuowano około 50 mieszkańców. Wszyscy wrócili do swoich mieszkań. W piwnicy znaleziono natomiast trzy niewybuchy. W mieszkaniu drugiego było ich kilkadziesiąt.

Policja przeprowadziła przeszukania, bo istniało podejrzenie, że mężczyźni, którzy zginęli po eksplozji niewybuchów, mogli je zbierać. Nie wiadomo na razie, skąd je brali. Funkcjonariusze będą to wyjaśniać. W niedzielę dokończone zostanie także przeszukanie posesji, na której doszło do tragedii.

Niewybuchy znalezione w ogrodzie

Początkowo podejrzewano, że w domu jednorodzinnym wybuchł piec centralnego ogrzewania. Późniejsze ustalenia wskazały jednak, że najprawdopodobniej eksplodowały zgromadzone tam niewypały.

Do wybuchu doszło poza śródmieściem Częstochowy, przy ulicy Kucelin Łąki. W okolicy nie ma wielu zabudowań. W czasie II wojny światowej w pobliżu działała szkoła, gdzie szkolono pilotów myśliwców. Były tam też baterie przeciwlotnicze. Według okolicznych mieszkańców, na pobliskich polach znajduje się wiele niewybuchów z czasów wojny.

Policja wyjaśnia, skąd niewybuchy wzięły się w ogrodzie. Właścicielka domu zapewniła, że nic o tym nie wiedziała. Być może jej syn i jego znajomy przywieźli je tam poprzedniego dnia, ale możliwe też, że były składowane na posesji już wcześniej. Specjaliści potwierdzą też, czy materiały faktycznie pochodzą z okresu wojny.

Zginęły dwie osoby

Eksplozja całkowicie zniszczyła przylegający do domu budynek kotłowni. Jej siła była bardzo duża. Ofiary wybuchu zostały odrzucone na dużą odległość. Jeden z mężczyzn - prawdopodobnie 52-latek z Częstochowy - zginął na miejscu, drugi - 36-letni syn właścicielki domu - zmarł w karetce w drodze do szpitala.

W chwili wybuchu w domu była jeszcze właścicielka posesji oraz dwoje dzieci zmarłego 36-latka. Nic im się nie stało. Po eksplozji z pobliskich posesji ewakuowano kilkanaście osób, które w specjalnie podstawionym dla nich autobusie oczekiwały na zakończenie akcji policjantów i saperów.

Mimo zniszczenia kotłowni, konstrukcja domu nie została naruszona.