"Tu chyba jakiś film Barei będzie nagrywany" - mówią o gminnej drodze powstającej w Rusocinie koło Pruszcza Gdańskiego w Pomorskiem jego mieszkańcy. Trasa nagle, na zakręcie zwęża się do mniej więcej półtora metra szerokości.

Problemy z przejazdem nowo powstającą drogą będą mieć samochody osobowe. Ciężarówki i autobusy, które mają dojeżdżać do pobliskich firm, w ogóle nie mają szans, by się zmieścić. Wcześniej, przez ponad 20 lat, korzystano z przejazdu na terenie, który w tym roku został sprzedany właścicielom Amber Gold. Po transakcji mieszkańcy nie mogą już go używać, dlatego gmina próbuje zbudować nowy dojazd.

Wszyscy w okolicy cieszyli się, że powstanie nowa droga, ale... do czasu. Teraz przecierają oczy ze zdumienia. Tu chyba jakiś film Barei będzie nagrywamy, no nie wiem, naprawdę - mówi mieszkaniec Rusocina. Wszyscy co idą, to się zatrzymują i drapią po głowie "o co tu chodzi?" Jak my mamy jeździć tą drogą? Tu mają jeździć autobusy duże i tiry - dodaje.

Właściciel pobliskiej firmy spodziewał się, że kiedyś straci możliwość przejazdu przez teren należący dziś do właścicieli Amber Gold. Jest jednak załamany, bo nowa gminna droga to dla niego jedyna opcja dojazdu. Tylko ta. Tam już jest zamknięte, bo to Amber Gold wykupił i tylko jest taka możliwość tu. Ma być tak, że mamy jeździć po poboczu, tak zaplanowali chyba. To znaczy widzę, że fachowcy tak wykonują to - tłumaczy pan Edward.

Za cały komentarz niech posłuży ten oto film:

To kuriozalna sytuacja, ale inaczej się nie dało - mówi z kolei o drodze w Rusocinie Magdalena Kołodziejczak, wójt pomorskiej gminy Pruszcz Gdański. Zaznacza jednak, że sytuacji winni są częściowo sami mieszkańcy, bo właściciel terenu, po którym miał biec brakujący fragment drogi, żądał od gminy zbyt wiele za jego udostępnienie. Wystąpiliśmy z prośbą do właścicieli przylegającego gruntu, zresztą nieużytku, o to, żeby przekazano na rzecz gminy sto kilka metrów kwadratowych. Oczywiście byliśmy otwarci na wszelkiego rodzaju rozwiązania. Mogliśmy to nabyć czy zadośćuczynić. Niestety czasami gminy są postrzegane jako wielki krezus czy podmiot, na którym można zrobić majątek, i tym razem postawiono nam wymagania, które przekraczają nasze możliwości. Poza tym myślę, że nie ostałoby się to w przypadku jakiejkolwiek kontroli, że gmina w zamian za 100 parę metrów czyni nakłady warte na przykład kilkadziesiąt tysięcy złotych. Próbowaliśmy porozumieć się wykorzystując pana sołtysa i państwa radnych. Niestety, jak widać na załączonym obrazku, do takiego porozumienia nie doszło - mówi Kołodziejczak. Dodaje, że budowy do czasu wyjaśnienia sprawy wstrzymać nie można, bo droga to część większej, wartej 4 miliony złotych inwestycji. Na zaniechaniu straciliby mieszkańcy innych miejscowości. Dlatego gmina buduje drogę tylko na swoim terenie, na tyle szeroko, na ile się da.

Urzędnicy zaznaczają, że właściciele firm wiedzieli od lat, że stracą możliwość dojazdu w przypadku sprzedaży pałacyku - bez względu na to, kto będzie jego nabywcą. Zastanawialiśmy się oczywiście nad tym, żeby wydzielić im taki dojazd przez skrajną część tego placu folwarcznego, ale konserwator zabytków nie wyraził zgody na podział tej nieruchomości. W związku z tym nie widzę innej możliwości. Musielibyśmy ewentualnie wyburzyć jakiś budynek, żeby zapewnić dojazd do firmy - mówi Magdalena Kołodziejczak.

Wszystkie te okoliczności nie zmieniają jednak faktu, że droga budowana przez gminę w takiej formie to po prostu absurdalne rozwiązanie. Wójt obiecuje, że kiedyś problem rozwiąże. Będziemy chcieli dobudować kawałeczek brakującej nawierzchni. To, że my budujemy dzisiaj pewien fragment drogi o niewystarczającej szerokości nie powoduje, że ona nie będzie mogła być, w momencie załatwienia formalnych spraw, o kilka metrów rozbudowana. Tak że liczymy na to - mówi Kołodziejczak.

Oby tylko urzędnicy się nie przeliczyli. Bo część mieszkańców nie wierzy, że problem kiedykolwiek uda się rozwiązać. Założę się, że jeszcze będą tę drogę rozbierać - mówi naszemu reporterowi pracownik pobliskiego składu węgla.