Do niewielkiej miejscowości pod Częstochową przyjechało kilkuset ortodoksyjnych Żydów z całego świata. Są tam co roku w rocznicę śmierci żyjącego na przełomie XVIII i XIX wieku cadyka Bidermana. Jego myśli chasydzi z całego świata cytują do dziś.

Na przełomie stycznia i lutego niewielki Lelów zmienia swe oblicze. Na wąskich uliczkach przy niewielkim rynku nikogo nie dziwią grupy Żydów ubranych w charakterystyczne czarne płaszcze, lisie czapy i kapelusze. Wszyscy oni zmierzają w kierunku grobu cadyka Bidermana, żeby uczcić kolejną rocznicę jego śmierci.

Czekamy tu na nich co roku i traktujemy już jak swoich, bo niektórzy z nich przyjeżdżają tu od lat. Ale teraz widzę też nowe twarze. I jest wyjątkowo dużo dzieci - mówi jedna z mieszkanek Lelowa.

W tym roku w Lelowie jest kilkuset chasydów. Wielu z nich zamawia noclegi u okolicznych mieszkańców.

W sobotnie przedpołudnie żaden z nich nie chce rozmawiać. Powiem tylko, że jestem z Nowego Yorku. Ale rozmawiać możemy dopiero jutro, w niedzielę. Dziś nie rozmawiam, nie jeżdżę samochodem, nie sprzątam. Dlaczego? Mamy szabas - mówi jeden z chasydów i znika za drzwiami budynku, w którym mieści się grób cadyka. W chwilę potem zaczyna dochodzić z tego miejsca charakterystyczny, monotonny śpiew.

Kilku z nich nocuje u mnie. Rzeczywiście nic nie robią w czasie szabasu. Jak rozsypała im się kawa, to sprzątał mój mąż. Nawet światła nie zapalają - mówi mieszkanka Lelowa. I dodaje: Przywykliśmy do takich zachowań. W końcu regularnie przyjeżdżają tu od lat.

(mal)