Do blisko 100 zwiększyła się liczba szkół przeznaczonych do likwidacji przez samorządy w Kujawsko-Pomorskiem. Na początku lutego było ich zaledwie 10. Licznik jednak wciąż bije, bo gminy mają czas na zgłaszanie likwidacji szkół do końca miesiąca. W teorii likwidacja "zbędnych szkół" powinna służyć tym, które pozostaną. A jak jest w praktyce?

Z tym, jak to w Polsce, bywa już różnie. W rodzimych realiach klasa licząca kilkunastu uczniów może się wydawać pusta. Co się jednak stanie, jeśli dzieci ze zlikwidowanej szkoły zasilą sąsiednią, lepiej prosperującą placówkę? W obleganych szkołach klasy liczące około trzydziestu uczniów nie są niczym niezwykłym. Czy pozostaje nam uderzanie ze skrajności w skrajność, gdzie jednym biegunem jest likwidacja szkoły w ogóle, a drugim utrzymywanie klas w stanie permanentnego przepełnienia? Pedagodzy od lat podnoszą problem nadmiernego eksploatowania nauczycieli, którzy nie radzą sobie z tak dużymi grupami. Częste zmiany warunków nauki, walka o pozycję w zbyt licznej klasie, malejący autorytet pedagoga - to wszystko powoduje wśród uczniów narastającą agresję. Zjawisko, za które nikt nie chce wziąć odpowiedzialności.

Szkoła za droga, by uczyć

Rzecz jasna, trudno polemizować z argumentami gmin, które podnoszą, że utrzymanie szkół dla kilkudziesięciu uczniów bez wsparcia państwa przekracza ich możliwości. Dzieci wszakże ubywa: w ciągu ostatnich 7 lat liczba uczniów szkół podstawowych na wsiach zmniejszyła się o ponad 1/5. Jeszcze trudniej jest jednak pojąć postawę Ministerstwa Edukacji Narodowej, które w myśl zasady, że szkoły "to sprawa samorządów", nie zamierza interweniować. Rząd umywa tym samym ręce w sprawie dramatu setek uczniów i ich rodziców, dziesiątków oddanych pedagogów, wreszcie licznych samorządów, które w obliczu niewystarczających subwencji oświatowych stają przed wyborem: utrzymanie szkoły czy dbanie o gminne drogi, infrastrukturę, potrzebujących. MEN przyjmuje postawę wyniosłego strażnika, który ze spokojem obserwuje pobojowisko placówek edukacyjnych licząc na to, że słabi w końcu się wykrwawią, ich obrońcy ustąpią, zaś silniejsi sami podzielą między sobą łup.

Ogólna teoria względności oświaty

W całym zamieszaniu nie liczą się tak naprawdę uczniowie, chodzi tylko o pieniądze. 1 września może nam tę smutną prawdę uświadomić jeszcze boleśniej. Zjawisko likwidacji szkół nie jest wprawdzie nowe - tylko w ubiegłym roku z mapy Polski zniknęło około 300 placówek - jednak rok 2012 zapowiada się jako rekordowy. Tymczasem kondycja polskiego systemu oświaty jest dobrym miernikiem kondycji kraju w ogóle. Niż demograficzny to w końcu problem większości krajów Europy, zarówno tych zrzeszonych w Unii Europejskiej, jak i tych funkcjonującej poza jej ramami. Tylko w Norwegii (osiem razy mniej mieszkańców niż Polska) zlikwidowano w ciągu ostatnich czterech lat 181 szkół. Różnica polega na tym, że w królestwie króla Haralda V decyzje o likwidacjach szkół to ostateczność dotykająca nie klasy, lecz "placówki", w których uczy się około dziesięciorga dzieci. Biorąc pod uwagę, że polskie gminy mających problemy z utrzymaniem szkół kilkukrotnie liczniejszych, daje to trochę do myślenia.