Referendum w sprawie autonomii wschodniej Ukrainy - to już nie plany, to groźna rzeczywistość. Za głosowaniem opowiedzieli się liderzy rosyjskojęzycznych regionów kraju, jeśli Juszczenko wygrałby w powtórnych wyborach.

Zjazd przedstawicieli wschodnich i południowych regionów Ukrainy zagroził w Siewierodoniecku walką o autonomię, jeżeli ich faworyt Wiktor Janukowycz nie zostanie zaprzysiężony jako prezydent.

Najgłośniej o ewentualnym odłączeniu się od Ukrainy mówi się w obwodach donieckim, charkowskim i ługańskim. Ten pierwszy wyznaczył nawet datę referendum w sprawie utworzenia lokalnej autonomii na 5 grudnia.

Sam Janukowycz, który uczestniczył w spotkaniu ostrzega: Jako premier mówię, że jesteśmy na krawędzi katastrofy. Dzieli nas od niej jeden krok. Dodał, że jeżeli rozlana zostanie pierwsza kropla krwi, nie będziemy w stanie tego powstrzymać.

Jego zdaniem jednak dążenia wschodu Ukrainy do autonomii są zupełnie usprawiedliwione. Winą za to premier obarcza działania opozycji i chaos, jaki trwające już od kilku dni manifestacje wywołują w całym kraju.

Wiktor Juszczenko, lider ukraińskiej opozycji, powiedział, że wszelkie dążenia separatystyczne będą się wiązały z konsekwencjami prawnymi. Zagroził też zerwaniem negocjacji w przypadku użycia siły przez władze.

Władza, która przegrała głosowanie i utraciła kontakt z narodem, odwołuje się teraz do bardzo niebezpiecznych sztuczek - próbuje skorzystać z separatyzmu - mówił do swoich zwolenników Juszczenko.

Próby stworzenia obszaru autonomicznego potępił też ustępujący prezydent Leonid Kuczma: Idee, które wyrażają organy władzy lokalnej nie odpowiadają ani konstytucji, ani ukraińskiemu prawodawstwu.

Opozycja - w odpowiedzi na wydarzenia we wschodniej Ukrainie - żąda od prezydenta zdymisjonowania Wiktora Janukowycza oraz zwolnienia gubernatorów Doniecka, Ługańska i Charkowa. Jeśli Kuczma nie spełni tych warunków, opozycjoniści grożą zablokowaniem go w jego własnej siedzibie.

Prezydent Leonid Kuczma na 24 godziny na zdymisjonowanie premiera Wiktora Janukowycza - powiedziała na wiecu w centrum Kijowa Julia Tymoszenko, jedna z najbliższych współpracowniczek przywódcy opozycji.

Cała Ukraina czeka teraz na jutrzejszy wyrok Sądu Najwyższego w sprawie ważności wyborów. Ukraińska Rada Najwyższa już wyraziła swoją opinię – druga tura powinna zostać powtórzona.

Wiele zależy także od decyzji urzędującego jeszcze prezydenta Kuczmy. Ludzie od tygodnia demonstrujący na ulicach ukraińskich miast są przekonani, że prezydent poprze uchwałę parlamentu, bo w innym wypadku oznaczałoby to dla niego polityczną śmierć.

Zwolennicy opozycji wierzą też, że jutro ukraiński Sąd Najwyższy uzna skargi dotyczące licznych fałszerstw i unieważni wybory. Wyznaczono już nawet prawdopodobne daty „trzeciej tury”, która mogłaby się odbyć 12 lub 19 grudnia. Ukraińcy zaznaczają jednak, że jeśli podczas głosowania znowu dostrzegą próby fałszowania wyników, może się to skończyć wielkim buntem.

Bieg zdarzeń na Ukrainie cały czas pilnie obserwuje Rosja. Doradca prezydenta Putina Siergiej Jastrzembski stwierdził, że „pewne siły na zachodzie” usiłują manipulować ukraińską opinią publiczną.

Gościem zjazdu prorosyjskich delegatów w Siewierodoniecku był mer Moskwy Jurij Łużkow. Kreml zdał sobie sprawę, że może przegrać walkę o kontrolę nad całą Ukrainą, w związku z czym uruchamia wariant numer dwa - faktyczny podział kraju i przejęcie jego najbardziej uprzemysłowionej części - to opinia ukraińskiego politologa Mykoły Kniażyckiego.