Gdańska prokuratura apelacyjna umorzyła w znacznej części tajne śledztwo ws. rzekomej korupcji w wymiarze sprawiedliwości i powoływania się na wpływy m.in. w Sądzie Najwyższym. Śledczy uznali, że nie można wykorzystać procesowo materiałów zebranych przez CBA.

Jak poinformował rzecznik prasowy gdańskiej prokuratury Mariusz Marciniak, śledczy 15 czerwca zakończyli umorzeniem postępowanie w zasadniczej jego części (do zbadania pozostało kilka pobocznych wątków). Umorzenie czterech związanych z korupcją i powoływaniem się na wpływy czynów, które badano, nastąpiło z powodu "braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu zabronionego" lub "wobec stwierdzenia, iż dana osoba nie popełniła przestępstwa".

Prokurator dodał, że w ramach śledztwa przesłuchano m.in. osoby, które - na różnych etapach postępowania sądowego - zajmowały się sprawą cywilną toczącą się przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu (to przy okazji tej sprawy miało dojść do korupcji i powoływania się na wpływy), a także uczestników tego postępowania i osoby postronne. Przesłuchania te nie dostarczyły jednak dowodów zaistnienia przestępstw - poinformował Marciniak. Dodał, że także analiza innych dowodów, w tym dokumentów sądowych, "nie dostarczyła przesłanek do uznania, że doszło do popełnienia przestępstw".

Marciniak przypomniał, że najobszerniejszą część materiału dowodowego w sprawie stanowiły materiały niejawne, w tym materiały uzyskane przez CBA w ramach czynności operacyjno-rozpoznawczych. Prokurator wyjaśnił, że "kompleksowa ocena możliwości wykorzystania niejawnego materiału dowodowego doprowadziła do wniosku, że w świetle obowiązujących obecnie procedur, jak i ugruntowanego już orzecznictwa, nie było możliwe procesowe wykorzystanie wszystkich zebranych dowodów o charakterze niejawnym".

Powołując się na tajny charakter materiału dowodowego zebranego przez CBA, Marciniak odmówił sprecyzowania powodu, dla którego śledczy nie mogą z niego skorzystać.

Gdańscy śledczy - w przeciwieństwie do prokuratorów z Krakowa, którzy wcześniej zajmowali się tą sprawą - uznali, że CBA nie złamało prawa przeprowadzając czynności operacyjne. W ocenie Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku brak jest wskazań do stwierdzenia, że doszło do wyłudzenia zgody na działania operacyjne. Brak jest również podstaw do formułowania jakichkolwiek innych zarzutów naruszenia prawa przez funkcjonariuszy CBA - poinformował Marciniak.

Tajne postępowanie w tej sprawie wszczęła w październiku 2009 roku Prokuratura Apelacyjna w Krakowie. Podstawą do wszczęcia śledztwa było złożone przez CBA zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa poparte materiałami zdobytymi przez Biuro podczas działań operacyjnych. Wskazywały one na to, że na przełomie 2008 i 2009 roku w związku z pewnym postępowaniem cywilnym (prowadzonym przez Sąd Okręgowy we Wrocławiu) doszło do korupcji i powoływania się na wpływy w Sądzie Apelacyjnym we Wrocławiu i Sądzie Najwyższym.

Krakowska prokuratura apelacyjna umorzyła śledztwo w 2012 roku informując, że w jego toku "nie zgromadzono materiałów uzasadniających podnoszenie zarzutów popełnienia przestępstw korupcyjnych wobec sędziów Sądu Najwyższego". Prokuratorzy doszli też do wniosku, że CBA zgromadziło materiały operacyjne bez podstawy prawnej i wbrew przepisom, a ówczesny szef Biura Mariusz Kamiński wyłudził zgodę na stosowanie podsłuchu na podstawie faktów niezgodnych z rzeczywistością. Kilka miesięcy później Prokuratura Generalna po analizie akt śledztwa uznała, że decyzja o umorzeniu była przedwczesna - sprawa została podjęta na nowo i przekazana do dalszego prowadzenia do Gdańska.

Rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk wyjaśniał wówczas, że konieczna jest ponowna analiza m.in. przepisów prawnych dot. czynności operacyjno-rozpoznawczych prowadzonych przez CBA. W ocenie PG istnieje możliwość odmiennej interpretacji tych przepisów, a mianowicie taka, która pozwoliłaby prokuratorom uznać za dowód wyniki niektórych czynności operacyjno-rozpoznawczych Biura - mówił.

O rzekomej korupcji w wymiarze sprawiedliwości pisała "Gazeta Polska". W październiku 2012 roku w publikacji pt. "Seremet chroni kolegów przed prokuraturą" napisała, że "jedną z kluczowych postaci tej afery jest sędzia SN (...), dobry znajomy prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta". Gazeta podała nazwiska sędziów, którzy - według niej - byli przedmiotem operacji specjalnej CBA o kryptonimie "Alfa", i szczegóły sprawy. Z sędziami SN miał się kontaktować były sędzia NSA i były członek Krajowej Rady Sądownictwa. Pisano, że jeden z sędziów SN miał pomóc rozpracowywanemu przez CBA pośrednikowi w napisaniu pisma procesowego do SN, które inny sędzia SN - po kontakcie z tym pośrednikiem - przyjął potem do rozpoznania przez SN.

Po publikacji zainteresowani sędziowie SN złożyli oświadczenia zaprzeczające zarzutom opisanym w "GP". I prezes SN Stanisław Dąbrowski (zmarł w styczniu ubiegłego roku) oraz szef i sędziowie Izby Cywilnej SN wyrazili wówczas "oburzenie oraz zdecydowany protest przeciwko bezpodstawnemu pomawianiu" sędziów SN o działania korupcyjne i zachowania niezgodne z etyką sędziowską. Oświadczyli, że "zawarte w doniesieniach prasowych spekulacje, pełne sprzeczności i niedomówień, nieprawdziwe i niemające pokrycia w faktach, w sposób niedopuszczalny podważają autorytet sędziów i zaufanie do najwyższego organu wymiaru sprawiedliwości w Polsce".

I prezes SN mówił, że taka pomoc sędziego SN, o której piszą media, byłaby "naganna i uzasadniałaby ściganie dyscyplinarne". Dąbrowski mówił też, że "jak dotąd nie ma żadnych materiałów pozwalających rzucać cień podejrzenia na nieskazitelność charakteru któregokolwiek z sędziów SN". Jak dodawał, sprawa wynikła z tego, że "pewien pan przegrał sprawę w SN i poszedł do CBA zawiadamiając, że dał łapówkę osobie lub osobom podającym się za pośredników w kontaktach z sędziami, a mimo to przegrał sprawę". To nie daje żadnych podstaw do sugerowania korupcji w SN - podkreślał.

(edbie)