Amerykańskie dokumenty niewiele wniosą do śledztwa i nie zmieniłyby sytuacji polskich żołnierzy – twierdzi w rozmowie z RMF FM minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski. To reakcja na publikację „Rzeczpospolitej”, która dotarła do meldunku amerykańskiego wywiadu. Wynika z niego, że polscy żołnierze podejrzani o ludobójstwo w Afganistanie mogli strzelać do talibów.

Zdaniem gazety, prokuratura nie zna tych dokumentów. Tymczasem już w połowie listopada, dowódca wojsk lądowych, generał Waldemar Skrzypczak, mówił nam o prawdopodobnej obecności talibów w Nangar Khel.

Nie ma pewności, że w tej miejscowości nie było uzbrojonych talibów. To nie żołnierze muszą udowodnić, że talibowie tam byli, tylko prokurator musi udowodnić, że tam talibów nie było. Ja w to nie wierzę, że nie było, ponieważ mam inne informacje od Amerykanów, którzy potwierdzają właściwość decyzji naszego dowódcy. Generał podkreśla, że jedną z metod działania talibów jest mieszanie się z ludnością cywilną. O tym, że mieszkańcy Nangar Khel współpracowali z talibami słyszała też żona jednego z żołnierzy:

Naczelna prokuratura wojskowa czeka na komplet dokumentów z Ministerstwa Obrony Narodowej. Między innymi na stenogram ze spotkania starszyzny wioski z żołnierzami.

Rzecznik prokuratury wojskowej twierdzi natomiast, że to co napisała „Rzeczpospolita”, częściowo potwierdza się w aktach sprawy. Nadal jednak zapewnia, że z dokumentów wynika, iż w ostrzelanej wiosce nie było talibów.