Proces w sprawie usiłowania zabójstwa 23-latka przez pracodawcę rozpoczął się w sądzie w Radomiu. Dominik B. został brutalnie pobity przez pracodawcę i jego współpracownika, gdy upomniał się o wypłatę. Oskarżonym grozi kara co najmniej 8 lat więzienia.

23-letni mieszkaniec Katowic Dominik B. pracował na czarno w firmie budowlano-remontowej na Mazowszu. Gdy nie mógł wyegzekwować wypłaty od pracodawcy, zagroził, że doniesie na szefów do Państwowej Inspekcji Pracy.

Wtedy pracodawca wraz z innym pracownikiem wywiózł go do lasu w okolicach Grójca, tam brutalnie go pobili, przysypali ziemią i uciekli.

Poszkodowany resztką sił dotarł do krajowej "siódemki", gdzie znaleźli go kierowcy.

Dziś przed Sądem Okręgowym w Radomiu stanęli: 30-letni Szymon F. - właściciel firmy, w której pracował Dominik B., oraz 22-letni Mateusz R., pracownik Szymona F. Śledczy oskarżyli ich o usiłowanie zabójstwa i spowodowanie choroby realnie zagrażającej życiu. Grozi im kara pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż 8 lat, 25 lat więzienia albo dożywocie.

Właściciel firmy budowlanej Szymon F. nie przyznał się do winy. Zgodnie z przysługującym mu prawem odmówił składania wyjaśnień i udzielania odpowiedzi na pytania. Sędzia odczytał wyjaśnienia, które oskarżony składał w czasie śledztwa. Szymon F. powiedział śledczym, że nie ma nic wspólnego z brutalnym pobiciem Dominika B. Według niego to Mateusz R. mógł zrobić krzywdę 23-latkowi. Szymon F. zeznał, że był świadkiem ich kłótni w aucie. Po sprzeczce mieli wyjść z samochodu, oddalili się, a potem do auta wrócił tylko Mateusz R.. Schował rękawiczki robocze i miał powiedzieć swojemu pracodawcy, że Dominik B. wróci sam. "Nie zrobiłem Dominikowi B. krzywdy. Nikomu nic nie zlecałem" - wyjaśniał podczas śledztwa Szymon F.

22-letni Mateusz R. przyznał się w sądzie do winy, ale odmówił składania wyjaśnień. Przeprosił natomiast Dominika B. za doznane szkody.

Według Mateusza R. to Szymon F. zaplanował zemstę na Dominiku. Umówił się z nim, że odda mu pieniądze, a gdy wsiedli w trójkę do samochodu, szef pod pretekstem wizyty u mechanika samochodowego, pojechał za miasto. Tam, gdy się zatrzymali, Szymon F. miał polecić Mateuszowi R. wziąć saperkę i tasak, który woził w samochodzie. Pracodawca miał też kazać Dominikowi B. wykopać dół, a gdy ten odmówił - polecił "dokończyć" Mateuszowi R. Mężczyzna przyznał, że uderzył Dominika K. tasakiem w kark, w dłonie, a na koniec przysypał leżącego piachem i przykrył gałęziami. Sądził, że jego kolega nie żyje. Po wszystkim mężczyźni mieli wyrzucić tasak i telefon ofiary do zalewu.

(j.)