W zeszłym roku do Centralnego Biura Śledczego zgłosił się mężczyzna - T.K. , który opowiedział o istniejącej od kilku lat pod Kaliningradem wytwórni fałszywych studolarówek - pisze "Rzeczpospolita". Fabryka miała wytwarzać miesięcznie banknoty o łącznej wartości od 3 do 7 mln dolarów. Funkcjonariusze CBŚ sporządzili notatkę ze spotkania z mężczyzną i obiecali zająć się sprawą. Jednak tak się nie stało.

Według T.K. fabrykę mieli kontrolować oficerowie służb specjalnych z Polski i Rosji. Zna ich nazwiska. Jak opowiada, kopie banknotów były niemal doskonałe. Fałszerze mieli bowiem dysponować oryginalnym papierem i farbą o zbliżonym składzie do tej prawdziwej. Mężczyzna twierdził, że jest w stanie dostarczyć do ekspertyzy banknoty z nielegalnej wytwórni, przekazać jej lokalizację i informacje o osobach zaangażowanych w proceder.

Na początku kwietnia T.K. znów poinformował o procederze, tym razem gen. Andrzeja Matejuka, komendanta głównego policji. Informacja o fabryce pod Kaliningradem do nas wpłynęła, ale nie została potwierdzona przez CBŚ - przyznaje "Rzeczpospolitej" Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji. Ale, jak potwierdza "Rzeczpospolita", z T.K. nikt wtedy z policji nie rozmawiał o szczegółach sprawy. W jaki więc sposób funkcjonariusze CBŚ zweryfikowali informację, nie znając dokładnej lokalizacji fabryki ani nie mając w ręku pochodzącego stamtąd banknotu? Nie wiadomo.

"Rzeczpospolita" dotarła do T.K. Jak sprawdziła gazeta, mężczyzna dostarczył ważne dowody w kilku głośnych śledztwach dotyczących afer gospodarczych.