Po czterech latach samoograniczania się, premier Wielkiej Brytanii w końcu będzie pobierał całość pensji. Po wygranych wyborach lider laburzystów zdecydował skończyć z polityką wstrzemięźliwości, która według specjalnej komisji prowadziła do wypaczeń i przyznał sobie i swoim ministrom podwyżki.

Teraz szef brytyjskiego rządu będzie zarabiał tyle ile powinien - czyli 163 tysiące funtów, to jest o ponad 40 procent więcej niż przed wyborami. Nowa decyzja premiera spotkała się już z krytyką. Tym razem przeciw podwyżkom zaprotestowali nauczyciele oraz politycy opozycji - wytknęli premierowi hipokryzję. W poprzedniej kadencji Blair faktycznie pobierał o 41 procent mniej niż był formalnie uprawniony, a jego najważniejsi ministrowie o 27 procent mniej. To samowyrzeczenie podyktowane było chęcią okazania umiaru na urzędzie i odcięcia się od konserwatystów, do których przylgnęła reputacja ludzi "o lepkich rękach". Przewodniczący klubu liberałów w parlamencie Malcolm Bruce nazwał "przejawem hipokryzji" czekanie z ogłoszeniem tej decyzji do czasu zwycięskich wyborów. "Decyzja Blaira może oznaczać, że przez pierwszą kadencję miał przeświadczenie, że nie jest wart tak dużej pensji lub też, że jest jej wart obecnie mimo tego, że jego partia zwyciężyła przy rekordowo niskiej frekwencji" - powiedział ironicznie Bruce. W marcu komisja badająca zarobki uznała, że system, w którym premier i ministrowie pobierają mniej niż im przysługuje prowadzi do wypaczeń. W szczególności ministrowie, zdaniem tej komisji, mieli być pokrzywdzeni płacowo w porównaniu z sektorem prywatnym.

foto EPA

07:20