Gdybym zginął razem z nimi, sprawa byłaby prostsza - w ton pełen skruchy uderzył przed sądem Tomasz S. Były urzędnik MSWiA oraz były komendant kolejowego komisariatu policji w Warszawie Waldemar P. zasiedli na ławie oskarżonych. Ponad rok temu dwoje policjantów, na polecenie swojego szefa, odwoziło do domu w Siedlcach urzędnika MSWiA. Zginęli w wypadku w drodze powrotnej. Oskarżonym grozi do trzech lat więzienia.

Obaj oskarżeni nie przyznają się jednak do winy. Twierdzą, że zarzut działania na szkodę interesu publicznego jest bezzasadny.

Były komendant posterunku Waldemar P. traktuje sprawę jako przysługę wyświadczoną znajomemu. Jego zdaniem, wysłanie radiowozu nie osłabiało kolejowego posterunku. Nie kryje natomiast, że wydał takie polecenie: Powiedziałem, byśmy pomogli koledze, żeby patrol zmotoryzowany odwiózł Tomasza S. do domu.

To była zwykła przyjacielska przysługa. Nie mogliśmy przewidzieć, że funkcjonariusze zginą - tłumaczą zajście obaj oskarżeni. Ich obrońca Jarosław Majewski twierdzi, że tej śmierci nie można wiązać z decyzją o wykorzystaniu radiowozu. To było nieprzewidywalne. Te dwie osoby nie są za to odpowiedzialne. Ani karnie, ani moralnie.

Te tłumaczenia nie przekonują rodzin zmarłych policjantów. Żona Tomasza Twardy wciąż przeżywa tę tragedię: Zostałam bez ukochanej osoby. Córeczka nie ma taty. Codziennie pyta, gdzie on jest. Tęskni. Gdyby nie było tego przekroczenia uprawnień, to nie doszłoby do śmierci tych dwóch funkcjonariuszy, którzy wykonywali polecenie i nie mieli innego wyboru - dodaje oskarżyciel posiłkowy Mikołaj Pietrzak.

Były urzędnik MSWiA także nie chce mówić o winie, choć w sądzie zwrócił się do rodzin: Bardzo mi przykro, że doszło do tej sytuacji. Współczuję bardzo rodzinie poległych policjantów. Wierzę w to, że jeżeli przeminie nienawiść, jeszcze kiedyś będziemy mogli normalnie funkcjonować.

Sprawa do dziś bulwersuje. Urzędnik MSWiA po zakrapianej imprezie w gronie resortowych kolegów spóźnił się na pociąg. Jego znajomy, szef komisariatu kolejowego, wbrew wszelkim procedurom, polecił swoim funkcjonariuszom, aby odwieźli go do domu. Kiedy wracali z Siedlec, samochód prawdopodobnie po poślizgu wpadł w przydrożne rozlewisko. Zaginionych policjantów szukano ponad trzy doby.

S., który był wtedy szefem departamentu bezpieczeństwa publicznego, współtworzył sztandarowy projekt resortu program „Razem bezpieczniej”. Po wypadku, którego do MSWiA oddelegowano z policji, podał się do dymisji. Później zwolniono go z policji.