\"Szukam dobrego kowboja\" - żartował w Brukseli George W. Bush, przed kolacją z prezydentem Francji. Wcześniej prezydent Stanów Zjednoczonych zaprosił Jacquesa Chiraca na ranczo w Teksasie.

Czy to poprawa stosunków na linii Paryż-Waszyngton? Francja ostro krytykowała kierowaną przez USA interwencję w Iraku, w 2003 roku, a właściwie przewodziła nawet koalicji antywojennej. Postawa ta wywoływała niechęć w Stanach Zjednoczonych.

Wczoraj obaj przywódcy śmiali się, zwracali się do siebie po imieniu, zapewniali o woli naprawienia stosunków Ameryki i Francji. To moja pierwsza kolacja odkąd zostałem ponownie wybrany, na ziemi europejskiej, i do tego z Jacques\'em Chirakiem. To zaś powinno coś Państwu mówić - stwierdził Bush. Chirac stał u jego boku. Powinno to pokazać, jak ważne są te kontakty dla mnie i dla mojego kraju - dorzucił gospodarz Białego Domu.

Ale - jak zauważa nasz paryski korespondent Marek Gładysz, wystarczy spojrzeć do francuskich gazet, by zauważyć, że same przyjazne gesty to zbyt mało.

Europejscy komentatorzy doceniają pojednawcze gesty i słowa, ale jak zauważa lewicowy brytyjski dziennik „The Guardian”, w ślad za oświadczeniami nie idą znaczące zmiany w polityce zagranicznej USA.

Podobnego zdania jest francuska gazeta „Le Figaro”. Komentując kolację Busha i Chiraca pisze ona, że prezydenci Stanów Zjednoczonych i Francji wymieniali ciepłe słowa, ale wcale nie jest pewne, czy się na wzajem słuchali.

Czy podobne odczucia mają komentatorzy w USA, o tym w relacji waszyngtońskiego korespondenta RMF Grzegorza Jasińskiego:

Dzisiaj kolejne spotkania - śniadanie z najbliższym sojusznikiem Busha, premierem Wielkiej Brytanii Tonym Blairem, a także rozmowy z Silvio Berlusconim i Wiktorem Juszczenką. W planach amerykańskiego prezydenta jest także spotkanie z przywódcami Unii Europejskiej.