Platforma próbuje prowokować, PiS robi, co może, by schodzić z linii strzału. Tusk walczy o rozgrzanie emocji, PiS o uśpienie wyborców, SLD mówi, że ma kadry, a PSL z ipadem w ręku zapewnia o swej nowoczesności. Zabawna jest ta nasza kampania, w której mało co jest takim, jakim jest naprawdę.

"Bohaterowie są zmęczeni", tytuł starego francuskiego filmu przychodzi mi ostatnio na myśl, gdy patrzę na potyczki PiS z Platformą. To już ósme czy dziewiąte kolejne wybory, w których walkę o zwycięstwo toczą partie prowadzone przez Tuska i Kaczyńskiego. I mam wrażenie, że i samym liderom i ich otoczeniu, brakuje i pomysłu i zaciekłości, by włożyć w kampanię wyborczą maksimum energii i potraktować ją niczym stracie o wszystko. I w jednych i drugich jest coś ze starych, nieco rozleniwionych kocurów, które stoczyły już tak dużo potyczek, że teraz wolą się wygrzewać przy piecu, patrząc z coraz większą obojętnością, ale i niewiarą, że coś naprawdę im grozi, jak po ich terytorium przechadzają się chętni do zajęcia ich miejsca.

Ten brak energii i świeżości owocuje tym, że sięga się po stare - sprawdzone chwyty i liczy na to, że znów zadziałają. Platforma uznała, że śpiewka o strasznym PiS-ie, po rządach którego zostaną "gruzy" i który nawet jeśli nie wsadzi wszystkich do więzienia, to przynajmniej będzie ich podsłuchiwał powinna zadziałać, nuci ją więc, próbując obudzić zdemobilizowanych wyborców. Temu obudzeniu służyć miały też gorączkowe wezwania do debat, w których premier posuwał się nawet do absurdów w rodzaju "mam dziś czas po osiemnastej czekam na propozycje".

PO stara się przekonać wyborców, tyleż własnymi sukcesami, co ponurymi wizjami tego, co zdarzyć się może, jeśli władzę straci. Ale udaje jej się to na razie średnio. Zwłaszcza, że PiS robi co może, by - przy pomocy równie zresztą absurdalnych argumentów - uniknąć zwarcia z PO.

Miganie się od debat, motywowane ,,stronniczością mediów" jest wybiegiem, który ma maksymalnie obniżyć kampanijne emocje, sprawić, by kampania była senna i nie zachęcała do pójścia na wybory. Temu samemu, a przy okazji zdjęciu ,,maski smoleńskiej" służy też ton kampanii PiS.

Wiele można by bowiem powiedzieć o politykach i linii politycznej Prawa i Sprawiedliwości, ale na pewno nie to, że przez ostatnie półtora roku zdominowana była przez rozważania na temat poziomu podatków czy gabinetów lekarskich w każdej szkole. To prawda, że nie obywało się tu bez pomocy mediów, które z lubością cytowały co ostrzejsze ,,smoleńskie" wypowiedzi , ale trudno też byłoby dziś przekonać kogokolwiek, że to nie zarzuty i rozliczenia post-smoleńskie, były czymś, co nadawało sens życia czołówce tej partii. Kampania wyborcza jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniła te proporcje. Co nieubłaganie wywołuje pytania o to, czy nie będziemy świadkami powtórki z kampanii prezydenckiej i czy po 9 października prezes PiS nie ogłosi, że został omotany przez sztabowców, a w gruncie rzeczy najważniejsze jest rozliczenie winnych 10 kwietnia.

Zwroty i stare chwyty PO i PiS są jednak i tak niczym w porównaniu z tym co dzieje się w SLD. Grzegorz Napieralski jest kimś kto w tej kampanii nie przestaje mnie zadziwiać. Challanger unikający starcia ze starym mistrzem, młody polityk, który nie chce stanąć twarzą w twarz z premierem, jest kuriozum. Na całym świecie lider trzeciej partii w sondażach modliłby się o to by móc potykać się z liderem tej, która prowadzi. I jeśli SLD dostanie w tych wyborach kiepski wynik, to przeciwnikom Napieralskiego łatwo będzie znaleźć winowajcę i równie łatwo wysadzić go z fotela.

Więcej felietonów Konrada Piaseckiego w Interia.pl