Sytuacja na Bliskim Wschodzie zaczyna wymykać się spod kontroli. W Izraelu wprowadzono od rana ostre pogotowie antyterrorystyczne.

W Saanie - stolicy Jemenu doszło do eksplozji na terenie brytyjskiej ambasady. Nie wiadomo na razie, czy był to zamach terrorystyczny, czy też nieszczęśliwy wypadek. Nikt nie został ranny. Wybuch zniszczył generator prądu. Do eksplozji doszło w dzień po samobójczym zamachu na amerykański niszczyciel Cole, który stał w jemeńskim porcie. Zginęło wówczas sześciu marynarzy, a 11 uznano za zaginionych. Rannych zostało ponad trzydzieści osób. Wciąż nie wiadomo, kto stoi za zamachem, ale podejrzenia padają na terrorystów islamskich, którzy Stany Zjednoczone uważają za głównego sojusznika Izraela. Departament stanu przestrzega amerykańskich turystów, by nie wybierali się na Bliski Wschód.

W Izraelu wprowadzono od rana ostre pogotowie antyterrorystyczne. Służby bezpieczeństwa tego kraju obawiają się odwetu za wczorajsze ostrzelanie przez helikoptery palestyńskich budynków w Hebronie, Jerychu i Gazie. Wcześniej tłum Palestyńczyków zlinczował w Ramallah dwóch izraelskich żołnierzy. Premier Ehud Barak zapowiedział, że ta zbrodnia musi zostać ukarana: "Przewodniczący Arafat pozwolił ostatnio na uwolnienie fali nienawiści. Posunął się nawet dalej i uwolnił z więzień czołowych przywódców terrorystycznych organizacji: Hamas i Islamski Dżihad. Po dwóch tygodniach zamieszek i atakowania Izraelczyków doszło do strasznego linczu na naszych żołnierzach. Żadne państwo nie może sobie pozwolić na tolerowanie takiego przestępstwa, my również nie puścimy tego płazem".

Izraelskie władze ogłosiły częściową mobilizację rezerwistów. Wojskowi tłumaczą, że nie jest to krok wymierzony przeciwko Palestyńczykom, ale wiąże się z groźbą rozszerzenia się konfliktu na inne kraje regionu. Na razie do jednostek wezwano jedynie tych rezerwistów, którzy mogą być potrzebni w przypadku powszechnej mobilizacji. Są to głównie magazynierzy i ekipy techniczne. Rezerwiści z oddziałów liniowych mogą zostać powołani pod broń w ciągu 24 godzin.

Mobilizacja jest efektem wysłania irackich wojsk w kierunku Jordanii. Izraelscy dowódcy twierdzą, że irackie oddziały nie są zagrożeniem z militarnego punktu widzenia, ale poczynania Saddama Husajna mogą wywołać "dynamikę wojny regionalnej".

W obliczu zagrożenia wojną premier Barak chce powołać rząd jedności narodowej. Spotkał się już z przywódcą największej partii opozycyjnej - Arielem Szaronem z Likudu. Ten prawicowy polityk jest zagorzałym przeciwnikiem jakichkolwiek ustępstw na rzecz Palestyńczyków. Przed kilkunastoma dniami jego wizyta na Wzgórzu Świątynnym w Jerozolimie została uznana przez Arabów za prowokację, co rozpętało krwawe starcia.

Na wieść o nakręcaniu spirali przemocy na Bliskim Wschodzie najbardziej wpływowi politycy świata nasilili mediacje, które mają jak najszybciej wprowadzić pokój. Do Izraela wrócił sekretarz generalny ONZ Kofi Annan. Główny orędownik porozumienia izraelsko-palestyńskiego - amerykański prezydent Bill Clinton, przeprowadził rozmowy telefoniczne z Ehudem Barakiem, Jaserem Arafatem i przywódcami krajów arabskich. Na konferencji prasowej powiedział: "Rozmumiem cierpienia Palestyńczyków z powodu ofiar w ludziach, które ponieśli. Ale z drugiej strony nie ma żadnego usprawiedliwienia dla takiego zachowania tłumu. Wzywam obie strony do natychmiastowego przerwania ognia i jak najszybszego potępienia aktów przemocy".

Wciąż nie wiadomo, czy negocjacje przezwyciężą przemoc. "Możliwe, że jutro w egipskim Szarm el-Szejk odbędzie się konferencja pokojowa pod przewodnictwem Billa Clintona" - mówił izraelski minister Szimon Peres na spotkaniu szefów krajów Unii Europejskiej w Biatritz. Oprócz przywódców Izraela i Palestyny w szczycie miliby uczestniczyć przedstawiciele Egiptu i Jordanii, a być może również sekretarz generalny ONZ Kofi Annan. Stany Zjednoczone uznały jednak, że nie ma jeszcze warunków do zwołania takiego spotkania.

17:00