To błąd człowieka był przyczyną katastrofy kolejowej w Braniewie. Samotnie przemieszczający się skład towarowy, przejechał 12 kilometrów po torach w okolicach Braniewa w Warmińsko-Mazurskiem. 10 wagonów wypełnionych sadzą i węglem toczyło się siłą bezwładności. To cud, że nie doszło do tragedii, mimo że 6 z 10 wagonów wykoleiło się. Policjanci z Braniewa prowadzą śledztwo w sprawie sprowadzenia zagrożenia w ruchu kolejowym.

[fotoreportaż:124642]

To cud, że nie doszło do tragedii, mimo że 6 z 10 wagonów wykoleiło się. Kluczowe dla tej sprawy są osoby, które obsługują składy towarowe. Policjanci przesłuchali pracowników PKP: manewrowego, ustawiacza i dwóch maszynistów. Jedna z tych osób była pod wpływem alkoholu. Miała 3,1 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Wszyscy zarzekają się, że zabezpieczyli skład płozami hamującymi, jednak nie potrafią tego w żaden sposób udowodnić. Wystarczyło niewielkie nachylenie terenu, żeby 10 załadowanych po brzegi wagonów zaczęło się toczyć.

Jak udało się ustalić reporterowi RMF FM Danielowi Wołodźce, gdy wagony zaczęły pędzić, przerażeni pracownicy PKO wysłali za nimi lokomotywę.

Nie było możliwości przechwycenia składu, ale maszynista za każdym razem, gdy ten zbliżał się do przejazdów kolejowych, wydawał sygnały ostrzegawcze. Rozpędzony skład przejechał przez Braniewo, minął dworzec i dzięki przytomności nastawniczego został skierowany na ślepy tor, gdzie uderzył w nasyp piasku. Siła uderzenia była tak duża, że 6 z 10 wagonów wykoleiło się.