Ogłaszając Elżbietę Bieńkowską kandydatką na jednego z komisarzy Unii Europejskiej, premier kolejny raz się pośpieszył. Nie dopełniono dotąd procedury opiniowania jej kandydatury przez Sejm, mimo że nakazuje to wprost odpowiednia ustawa.

Kandydatura pani wicepremier, mimo że Elżbieta Bieńkowska została już nawet w tym charakterze przesłuchana przez jej szefa, Jean-Claude'a Junckera oficjalnie przez rząd została zaproponowana dopiero po przesłuchaniu. Kandydatura powinna być jeszcze zaopiniowana przez sejmową komisję do spraw Unii Europejskiej. Ta jednak zbiera się w tej sprawie dopiero dziś. Co więcej, ustawa o współpracy rządu z Sejmem i Senatem w sprawach związanych z członkostwem Polski w Unii Europejskiej w art. 20 mówi wprost, że Rada ministrów NIE MOŻE desygnować kandydata na członka Komisji Europejskiej bez wyrażenia opinii w jej sprawie przez Sejm:


Chaos wokół statusu Elżbiety Bieńkowskiej potęguje jeszcze fakt, że od czasu ogłoszenia przez min. Kidawę Błońską, że pani wicepremier jest oficjalną kandydatką rządu do KE, rząd zajmował się wyłącznie budżetem, a w porządku jego obrad nie ma sprawy kandydatury Polski do Komisji Europejskiej. Decyzję podjęto dopiero wczoraj po 14, zapewne w tzw. trybie obiegowym.

Jeśli więc niezbędna do jej zaopiniowania komisja sejmowa zbierze się dopiero dziś - status Elżbiety Bieńkowskiej przypomina sytuację Ewy Kopacz, której kandydowanie na premiera politycy PO zapowiedzieli, zanim można było uznać kandydaturę za oficjalną.

Żadna z pań nie może być dziś uznana za oficjalną kandydatkę.

Bo, jak powiada prezydent, "to nie jest takie hop-siup".