17 stycznia łodzianie zdecydują , czy Jerzy Kropiwnicki ma przestać pełnić funkcję prezydenta miasta. Wniosek o przeprowadzenie referendum złożyli politycy lokalnego SLD. Zarzucają Kropiwnickiemu brak strategii rozwoju i zwiększające się zadłużenie miasta oraz paraliż komunikacyjny. Żeby wyniki głosowania były wiążące, do urn musi pójść ponad 115 tysięcy osób.

Zdaniem Kropiwnickiego, pomysł referendum to "awantura polityczna, strata czasu i pieniędzy". To jest taka gra, która ma pozwolić wrócić formacji lewicowej na pierwsze strony gazet i odbudować beznadziejną już sytuację polityczną, a przy tym jest to bardzo kosztowne. Uważam, że dla miliona złotych, które będzie kosztowało to referendum, po prostu można znaleźć znacznie lepsze przeznaczenie - mówił kilkanaście dni temu Kropiwnicki.

Przyznał wówczas, że martwi go fakt, iż kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców miasta jednak podpisało się pod wnioskiem o referendum. Martwi mnie to, ale walczyłem o demokrację w swoim czasie, nawet swoje odsiedziałem, więc muszę szanować i traktować demokrację bardzo, bardzo poważnie - mówił Kropiwnicki.

Na piątkowym spotkaniu z dziennikarzami wiceprezydent Łodzi Włodzimierz Tomaszewski poinformował, że nie weźmie udziału w styczniowym referendum.

To druga próba rozpisania referendum w sprawie odwołania prezydenta Łodzi w tej kadencji. Na początku ub. roku zorganizowała ją grupa złożona z pracowników Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi. Zebrano wtedy 21 tys. podpisów, co nie wystarczyło do przeprowadzenia referendum.