Zakopiańska policja wszczęła postępowanie w sprawie wczorajszych zajść na drodze do Morskiego Oka. W starciu obrońców praw zwierząt z woźnicami ucierpiała co najmniej jedna osoba. Policja tłumaczy także, dlaczego nie rozdzieliła obu stron konfliktu.

Zarzut narażenia na utratę życia lub spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu mogą usłyszeć dwaj woźnice, który ruszyli swoim zaprzęgiem wprost na protestujących ekologów. Grozi im za to do trzech lat więzienia.

Poza tym postępowaniem policja przyjęła jeszcze dwa zgłoszenia, związane z naruszeniem nietykalności osobistej jednego z manifestantów i w sprawie kradzieży, do której doszło podczas starcia.

Jak tłumaczy rzecznik zakopiańskiej policji Roman Wieczorek, zajście miało szybki i niespodziewany przebieg. Policjanci zostali też za późno wezwani na miejsce.

Samo podjęcie interwencji przez policjantów też wymagało pewnego czasu, żeby się przemieścić własnymi siłami, stąd w danej chwili policjantów nie było - mówi Wieczorek.

Policjanci rozdzielili strony konfliktu dopiero po pierwszym starciu.

W sprawie wczorajszego starcia na drodze do Morskiego Oka policja prowadzi także postępowanie w sprawie naruszenia nietykalności jednej z interweniujących policjantek. W tej sprawie zatrzymano jednego z najbardziej agresywnych uczestników bójki. To 21-letni mieszkaniec gminy Bukowina Tatrzańska. Jak powiedział rzecznik zakopiańskiej policji Roman Wieczorek - nie jest on fiakrem. Wcześniej był znany lokalnym policjantom.

Prawdopodobnie usłyszy zarzut naruszenia nietykalności interweniującej policjantki, a nie wykluczone, że także pobicia jednego z protestujących. Ekolog ma złamaną kość zatokowa, ale upuścił już szpital.

Zgłoszenie do prokuratury w sprawie nielegalnej manifestacji i blokady drogi zapowiada także starosta tatrzański.

Do awantury miedzy fiakrami a ekologami na drodze do Morskiego Oka doszło wczoraj rano. Górale zepchnęli protestujących, którzy blokowali trasę. Kilka osób zostało poturbowanych. Jeden z protestujących został zabrany przez karetkę pogotowia.

Nikt nie był w stanie nad tym zapanować. Jedna i druga grupa była agresywna - mówił jeden ze świadków.

Spór o transport turystów do Morskiego Oka trwa od kilku lat. Pojawił się nawet pomysł zastąpienia zaprzęgów konnych pojazdami elektrycznymi. Stało się to po tym, jak na trasie do Morskiego Oka w lipcu 2009 roku padł koń. Jeden z turystów nagrał zdarzenie i opublikował film w internecie. 10 sierpnia tego roku na drodze do Morskiego Oka padł kolejny koń. Zdaniem ekspertów, oba konie padły z powodu nagłej choroby, a nie przez przemęczenie. Po tych zdarzeniach TPN zaostrzył jednak regulamin dla fiakrów i wprowadził nowe zasady przy organizacji transportu.