Syn byłego premiera Michał Tusk i jego żona zeznawali przed Sądem Rejonowym w Gdańsku w procesie dotyczącym uszkodzenia mienia w ich mieszkaniu. Dwaj sprawcy wybili kamieniem szyby. Do zdarzenia doszło 3 września 2017 r. w Gdańsku-Wrzeszczu.

W czasie tego zdarzenia byłem z trójką dzieci na spacerze, a żona pełniła dyżur w szpitalu (żona syna b. premiera jest lekarką - PAP). To właściwie wyjątkowa sytuacja, że byliśmy nieobecni. O tej porze w niedzielę z reguły jest ktoś w domu - zeznał przed sądem Michał Tusk.

Syn b. premiera opowiadał, że najpierw zauważył w kuchni rozbite szkło, a potem dostrzegł kamień. Leżał jakiś metr od rozbitego okna. Kamień był wielkości zaciśniętej pięści, ważył ok. pół kilograma. Na pewno takim kamieniem nie można byłoby puszczać kaczek po jeziorze - dodał. Następnego dnia przyszło do nas dwóch policjantów, a dzielnicowy powiedział mi, że na monitoringu z ulicy widać jakiś sprawców - stwierdził.

W zeznaniach złożonych w prokuraturze, odczytanych we wtorek przez sąd, Michał Tusk powiedział, że nikogo nie podejrzewa o popełnienie tego czynu. Być może zrobił to ktoś ze względu na inne zapatrywania polityczne i mojego ojca - mówił. Naprawa okna kosztowała nas 850 złotych. Pierwszy szklarz nie podjął się tego zadania, bo to są stare okna skrzynkowe, w których dziura po uderzeniu kamieniem powstała w obu szybach - powiedziała przed sądem żona Michała Tuska.

Przed sądem stanął też m.in. jako świadek 62-letni Krzysztof Z., mieszkający niedaleko małżeństwa Tusków.

Wychodząc z garażu usłyszałem podniesione głosy dwóch mężczyzn. Jeden z nich był wysoki, a drugi miał na sobie charakterystyczną odzież patriotyczną. Ten pierwszy zapytał mnie, czy wiem gdzie mieszka Tusk. Odpowiedziałem, że nie wiem. Poczułem, że tym osobom nie powinno się tego zdradzać. Na to ten wyższy odpowiedział: "My wiemy" i poszli dalej. Pomyślałem sobie wtedy, że to jest efekt przesłuchań Tuska (przed sejmową komisją śledczą ds. Amber Gold - PAP). Jak mnie mijali, to zauważyłem, że jeden z nich w prawym ręku trzyma kamień. Ja musiałem wrócić do mamy, którą opiekowałem się wówczas ze względu na jej demencję - zeznał świadek.

Mężczyzna przyznał, że po jakimś czasie poszedł w kierunku mieszkania Tusków i zauważył rozbite okno. Nie wpadło mi do głowy, żeby zawiadomić policję. Pomyślałem, że inni lokatorzy już to pewnie zrobili - nadmienił.

Krzysztof Z. do prokuratury zgłosił się po kilku miesiącach, kiedy organa ścigania opublikowały w internecie nagranie z monitoringu.

Według prokuratury, kamieniem rzucił 42-letni Tomasz K., przy czym działał w porozumieniu z 38-letnim Adamem Z. Oskarżeni w trakcie śledztwa nie przyznali się do winy. W ocenie śledczych, oskarżeni swoim zachowaniem narazili właściciela mieszkania na "bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu". Mężczyznom grozi do pięciu lat więzienia.

42-latek sam stawił się w prokuraturze pod koniec stycznia 2018 r. po tym, jak w mediach opublikowano zdjęcia z monitoringu pokazujące zajście. Tłumaczył wówczas, iż nie "rzucił" on kamieniem, a jedynie "odrzucił go".

Upubliczniając zdjęcia i film policja nie informowała, kto mieszka w lokalu, w którym wybito szybę. Fakt, że mieszkanie zajmuje rodzina syna b. premiera Donalda Tuska potwierdził w rozmowach z dziennikarzami Roman Giertych, pełnomocnik Michała Tuska.

W swoich wypowiedziach na łamach mediów, a także na swojej stronie w portalu społecznościowym Giertych krytykował działania śledczych w tej sprawie. Napisał m.in.: "nie wpadliście przez kilka miesięcy na to, że jak ma się zdjęcie sprawcy i nie można ustalić jego nazwiska, to warto je upublicznić". Informował, że 4 stycznia 2018 r. wysłał do sądu zażalenie na decyzję prokuratury z końca 2017 r. o umorzeniu postępowania z żądaniem upublicznienia wizerunku. W mojej dwudziestoletniej praktyce w adwokaturze nie spotkałem takiego umorzenia, jak w sprawie kamieni rzuconych przez szybę w miejsce, gdzie przebywały na co dzień wnuki Donalda Tuska - pisał w mediach adwokat.

Odpowiadając na zarzuty pełnomocnika syna b. premiera rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Gdańsku Grażyna Wawryniuk tłumaczyła w styczniu ub. roku, że postępowanie zostało zakończone decyzją o umorzeniu, bo zabezpieczone nagranie z monitoringu i inne czynności prowadzone w tej sprawie nie pozwoliły na ustalenie tożsamości sprawców. Prokurator zaznaczyła wówczas, że "umorzenie postępowania nie zakończyło czynności wykrywczych policji".