Kaskada przewinień byłego posła, ujawniona w ostatnich dniach domaga się uporządkowania. Nie tylko w dziedzinie kolejności faktów, ale też związanej z tym ich oceny prawnej i wszczętych postępowań. Oto ono.

Początek

Artur Zawisza jadąc ul. Beethovena i skręcając z niej w prawo w ul. Sobieskiego uderzył jadącą ścieżką rowerową panią Anetę. Ścieżka prowadzi wzdłuż ul. Sobieskiego, jest równoległa do przejścia dla pieszych. Nie dosyć, że były parlamentarzysta spowodował wypadek, to jeszcze prowadził samochód bez prawa jazdy, które zostało mu odebrane wyrokiem sądu, za prowadzenie pod wpływem alkoholu. Zakaz obowiązywał trzy lata, począwszy od 28 lipca 2016 roku, kiedy u Artura Zawiszy stwierdzono co najmniej 1,48 promila alkoholu. W chwili wypadku zatem zakaz już nie działał. To jednak nie znaczy, że Artur Zawisza mógł już prowadzić auto.

Jazda bez uprawnień - art. 180a

Niezależnie od sądowego zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych który wygasł, Artur Zawisza podlega też normie Kodeksu karnego, mówiącej, że kto prowadzi na drodze publicznej pojazd mechaniczny, "nie stosując się do decyzji właściwego organu o cofnięciu uprawnienia do kierowania pojazdami, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2".

Taka właśnie decyzja została w sprawie Artura Zawiszy wydana, niezależnie od sądowego zakazu prowadzenia pojazdów. Mówiąc więc w uproszczeniu, sąd zabronił byłemu posłowi prowadzenia auta przez trzy lata, blokując też możliwość ubiegania się w tym czasie o odebrane prawo jazdy. Uprawnienia do kierowania odebrał mu jednak nie sąd, ale właściwy starosta/burmistrz, i było to działanie niezależne od sądu.

Żeby ponownie móc legalnie prowadzić samochód, Artur Zawisza powinien nie tyle odzyskać prawo jazdy, co je po prostu zdobyć od nowa, czego jednak nie uczynił. Artykuł 180a były poseł świadomie złamał jednego dnia dwukrotnie, i dwukrotnie został na tym przyłapany. Kara jaka mu za to grozi to 2 lata więzienia.

Spowodowanie wypadku - art. 177

Niezależnie od jazdy bez wymaganych uprawnień, Arturowi Zawiszy będzie pewnie zarzucone spowodowanie wypadku drogowego, którego efektem jest u ofiary rozstrój zdrowia trwający dłużej niż 7 dni. Poszkodowana pani Aneta już spędziła w szpitalu cztery dni, jutro czeka ją skomplikowana operacja lewego kolana, ma też złamany prawy bark. Po kilku tygodniach w szpitalu czeka ja jeszcze kilka miesięcy rehabilitacji.

Przewidywany na razie, ale niemal pewny zarzut wywołania ciężkich obrażeń ostatecznie storpeduje próby nazwania potrącenia rowerzystki autem "kolizją", czyli wykroczeniem drogowym. Był to oczywisty wypadek, którego spowodowanie jest przestępstwem, i to karanym surowo nawet, jeśli popełnia się je nieumyślnie. A trudno nazwać nieumyślnością spowodowanie wypadku przez kogoś, kto nie ma nawet prawa jazdy.

Art. 177 Kodeksu karnego nie mówi zresztą nie tylko o samym spowodowaniu wypadku, ale też prowadzącym do tego naruszeniu zasad w ruchu lądowym. Prowadzenie pojazdów mechanicznych tylko przez osoby do tego uprawnione jest jedną z takich właśnie zasad, a ich naruszenie wywołujące wypadek zagrożone jest karą do 3 lat pozbawienia wolności.

Jeszcze gorzej byłoby, gdyby obrażenia p. Anety okazały się ciężkim uszczerbkiem na zdrowiu. Może on mieć postać także "całkowitej albo znacznej trwałej niezdolności do pracy w zawodzie lub trwałego, istotnego zeszpecenia lub zniekształcenia ciała". W takim wypadku kara jest taka sama jak za spowodowanie śmierci - od 6 miesięcy do lat 8 pozbawienia wolności.

Inne problemy

Były poseł, który nie ukrywa, że prawo łamał z pełną świadomością, i tłumaczący to "wyższą koniecznością", nie może raczej liczyć na łagodne potraktowanie. Do tego, że jednego dnia dwukrotnie naruszył art. 180c i złamał art. 177 Kodeksu karnego należy dopisać przewidywane obciążenie go kosztami leczenia poszkodowanej w wypadku. Nie pokryje ich ubezpieczyciel, bo żadna polisa nie obejmuje szkód, wyrządzonych przez kierowcę świadomie i jawnie lekceważącego przepisy.

Wiele emocji zaangażowano w ostatnich dniach w roztrząsanie postępowania i słów Artura Zawiszy. Sprawa jest rzeczywiście bulwersująca. O jej ostatecznej ocenie nie będą jednak decydować emocje, ale zapewne przytoczone powyżej przepisy.

Opracowanie: