Napad na żydowskie osiedle Alei Sinai jest agresją przeciwko zawieszeniu broni - oświadczył lider Autonomii Palestyńskiej Jaser Arafat. Na teren żydowskiego osiedla Alei Sinai w północnej części Strefy Gazy wdarła się grupa uzbrojonych Palestyńczyków i zaczęła strzelać do mieszkańców. Zginęły co najmniej dwie osoby, a 14 zostało rannych.

Prawdopodobnie wśród rannych są również dzieci. Naoczni świadkowie twierdzą, że napastnicy strzelali na wszystkie strony z pistoletów maszynowych i wrzucali granaty przez otwarte okna do domów. Wygląda na to, że zabarykadowali się w jednym z budynków, ale na razie nie wiadomo, czy udało im się wziąć zakładników. Zdaniem ekspertów z tym atakiem stoi Islamski Dżihad. Władze Autonomii potępiły sprawców zamachu, zapowiadając, że zostaną surowo ukarani. Niewykluczone jednak, że Izrael za dalsze zawieszenie broni zażąda od Arafata energicznej akcji przeciwko islamistom, a USA mogą poprzeć te żądania. Dramat w Alei Sinai może zniweczyć marzenia o porozumieniu między Palestyńczykami i Izraelczykami. To cios tym bardziej dotkliwy, że zaledwie kilka godzin wcześniej nadszedł z Waszyngtonu ważny głos poparcia dla palestyńskich planów samostanowienia.

"Idea państwa palestyńskiego była zawsze częścią amerykańskiej wizji Bliskiego Wschodu, na równi z prawem do istnienia Izraela" - powiedział prezydent George W. Bush. Słowa te wywołały euforię w krajach arabskich, ale też obawy w Izraelu. Palestyńczycy natychmiast zinterpretowali te słowa szerzej, niż należałoby tego oczekiwać. "Ustanowienie państwa palestyńskiego ze stolicą w świętej Jerozolimie przyniosłoby bezpieczeństwo, pokój i stabilność w całym regionie" - powiedział doradca Arafata, Nabil Abu Rudeina. Jednak zdaniem izraelskich władz, amerykańskie poparcie dla państwa Palestyńczyków może być postrzegane jako sukces terrorystycznej polityki Osamy bin Ladena. Na dłuższą metę będzie to miało negatywne efekty - oświadczył rzecznik izraelskiego premiera Zalman Szowal.

23:25