Prawdopodobieństwo tego, że akurat na terytorium Polski spadnie albo fragment tego satelity, albo rozdrobnione fragmenty jest znikome - uspokaja minister obrony narodowej Bogdan Klich. Jak ustalili dziennikarze RMF FM, od poniedziałku zacznie jednak obowiązywać podwyższony stan gotowości alarmowej sił zbrojnych.

Cały obszar objęty ryzykiem jest znacznie większy. Obejmuje cały pas szerokości od 58 stopnia szerokości geograficznej na północy do 58 stopnia szerokości geograficznej na południu - mówił na konferencji prasowej minister obrony narodowej.

W przyszłym tygodniu, kiedy warunki do ewentualnego zestrzelenia satelity będą najlepsze, będzie w gotowości sztab kryzysowy i gotowe do działań wojsko. Premier nie wraca na razie z tego powodu do kraju. Jest na bieżąco informowany o całej sytuacji.

Informację w tej sprawie Amerykanie przekazali wszystkim krajom, które mogą być zagrożone. Sytuacja jest dynamiczna, sytuacja się rozwija. Na razie nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jak ostatecznie zareagują Amerykanie, bo to amerykański satelita. Jesteśmy w stałym kontakcie z naszymi sojusznikami. Wiemy, jakie są ich konkretne działania. Wiemy też o tym, jakie kroki rozpatrują, jakie kroki chcieliby podejmować. O wszystkim będziemy informowali opinie publiczną - mówił w rozmowie z RMF FM Bogdan Klich.

O ewentualnym zagrożeniu wie już prezydent. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego poinformowali Amerykanie. Kancelaria Lecha Kaczyńskiego jest w stałym kontakcie z resortem spraw wewnętrznych i MON-em.

Informacje o groźbie upadku satelity na terytorium naszego kraju dotarły do polskiego Ministerstwa Obrony Narodowej ze Stanów Zjednoczonych. Podobne ostrzeżenia trafiły do innych krajów, na które mógłby spaść uszkodzony satelita.

Satelita może spaść na Ziemię około 6 marca

Jeśli nie uda się zestrzelić amerykańskiego satelity, spadnie na Ziemię około szóstego marca - takie są najnowsze przewidywania ekspertów. Amerykanie deklarują, że zgodnie z międzynarodową umową sprzed prawie czterdziestu lat, są gotowi udzielić pomocy każdemu krajowi, na który mogłyby spaść szczątki maszyny.

Zagrożenie małe, ale jest

Amerykanie zobowiązani są do zawiadomienia wszystkich krajów, które mogą się znaleźć na trasie szczątków satelity. Ze względu na orbitę, na której się w tej chwili znajduje, dotyczy to obszarów między 58 stopniem szerokości geograficznej południowej i północnej.

W tej chwili nie ma możliwości precyzyjnego ustalenia, kiedy i gdzie dokładnie satelita sam spadłby z orbity. Zależy to bowiem między innymi od okresowych zmian gęstości atmosfery. Trudno też przewidzieć, jak przebiegałoby jego zniszczenie w atmosferze, na pewno jednak niektóre szczątki spadłyby na Ziemię.

Najbardziej niebezpiecznym elementem satelity jest zbiornik z paliwem, hydrazyną, która po uderzeniu w Ziemię mogłaby doprowadzić do skażenia terenu o powierzchni mniej więcej boiska piłkarskiego. Gdyby spadł w centrum miasta, zagrożenie dla ludzi byłoby duże.

Amerykanie zestrzelą satelitę

Prezydent Bush podjął już decyzję o zestrzeleniu satelity. Problem w tym, że rakieta, która ma tego dokonać, wystrzeliwana z okrętu typu Aegis, nie była do tego przeznaczona. Przynajmniej oficjalnie. Oficjalnie więc, Amerykanie nie są pewni, czy taki manewr się powiedzie. Pojawiły się wreszcie wątpliwości jeszcze innej natury. Naukowcy zwracają uwagę, że po takim wybuchu część szczątków satelity może wznieść się na wyższą orbitę i zagrozić potem Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

Przeszkodą może być Atlantis

Jest jeszcze inny problem. Satelity nie można zestrzelić, dopóki w kosmosie znajduje się prom Atlantis. NASA stawia więc w stan gotowości dodatkowe lądowisko dla promu, który ma wylądować 20 lutego. Prócz lądowiska w centrum kosmicznym Kennedy’ego na Florydzie, Agencja Lotów Kosmicznych uruchamia rezerwowy pas w bazie Edwards w Kalifornii. Chodzi o to, by w razie kłopotów z pogodą na Florydzie, załoga Atlantisa mogła natychmiast skorzystać z dodatkowego lądowiska. Dzięki temu, w przyszłą środę prom będzie miał trzy szanse lądowania – dwie w bazie Kennedy’ego i jedną w Kalifornii. Pentagon zapewnia, że zniszczenie satelity nie zagrozi innym statkom kosmicznym, ale operację chce wykonać, kiedy Atlantis będzie już na ziemi.

Nowoczesny satelita szpiegowski NROL-1 został wyniesiony na orbitę w grudniu 2006 roku i w ogóle nie podjął normalnej pracy, nie rozwinęły się jego baterie słoneczne. Początkowo był na wysokości ponad 350 kilometrów, teraz nieco ponad 240 kilometrów, opada mniej więcej 700 metrów dziennie.

Wbrew temu, co mówi Pentagon, część ekspertów uważa, że chodzi o zniszczenie najnowszych urządzeń wywiadowczych, które znajdują się na pokładzie tego satelity, tak aby zapobiec czysto teoretycznej możliwości, że dostaną się w ręce obcych państw.

Inni uważają, że Amerykanie wykorzystują po prostu okazję, aby sprawdzić swój najnowszy sprzęt wojskowy i zobaczyć, czy są zdolni do zestrzelenia satelity za pomocą rakiet odpalanych z pokładu okrętu. W latach ’80. podobna operacja miała już miejsce i zakończyła się sukcesem. Wtedy jednak były to rakiety typu powietrze-powietrze, które startowały z pokładu samolotu F-15. Trwają przygotowania broni i systemów komputerowych. Wiadomo jednak, że próba zestrzelenia satelity nastąpi dopiero wtedy, kiedy z przestrzeni kosmicznej wróci prom Atlantis.