"Wybrałem termin najmniej niekorzystny. Wszyscy pytają: a czemu nie popłynę w korzystnym? Nie ma korzystnego na tej trasie, bo chcę przepłynąć z kontynentu Ameryki Północnej do Europy, czyli z Nowego Jorku do Lizbony, do stolicy Portugalii" - mówi w rozmowie z reporterką RMF FM Anetą Łuczkowską Aleksander Doba, podróżnik, który na kajaku po raz kolejny planuje przepłynąć Atlantyk.

"Wybrałem termin najmniej niekorzystny. Wszyscy pytają: a czemu nie popłynę w korzystnym? Nie ma korzystnego na tej trasie, bo chcę przepłynąć z kontynentu Ameryki Północnej do Europy, czyli z Nowego Jorku do Lizbony, do stolicy Portugalii" - mówi w rozmowie z reporterką RMF FM Anetą Łuczkowską Aleksander Doba, podróżnik, który na kajaku po raz kolejny planuje przepłynąć Atlantyk.
Aleksander Doba / Marcin Bielecki /PAP

Panie Aleksandrze, przygotowania do wyprawy weszły na ostatnią prostą, bo termin wypłynięcia już znamy - co pan teraz ma do zrobienia?

Aleksander Doba: Przede wszystkim kajak podlega przeróbkom, bo trasa, na którą się wybieram teraz, na trzecią transatlantycką wyprawę kajakową, jest trudniejsza. Ma przebiegać po wodach o wiele zimniejszych, gdzie częściej występują silniejsze sztormy.

Ta trasa jest paskudna, mówmy wprost.

Inaczej biorąc, ja wybrałem termin najmniej niekorzystny. Wszyscy pytają: a czemu nie popłynę w korzystnym? Nie ma korzystnego na tej trasie, bo chcę przepłynąć z kontynentu Ameryki Północnej do Europy, czyli z Nowego Jorku do Lizbony, do stolicy Portugalii. Nie ma korzystnych terminów, najmniej niekorzystny jest taki, jak wybrałem, czyli start w drugiej połowie maja. Ja jeden z planów to mam taki: byłoby fajnie, gdyby ta wyprawa była na "102" i gdybym dopłynął do Europy 9 września, odejmując sto dni, sto dwie doby powiedzmy, to powinienem ruszyć 31 maja i wtedy jak to fajnie by było - wyruszam 31 maja, a dopływam w dniu moich urodzin, które są 9 września, fajnie by było, nie?

A które to?

Które? Siedemdziesiąte. Do setki jeszcze trzydzieści.

A skąd tort wziąć wtedy?

Jak dopłynę, to na pewno będą tłumy i będzie tort jakiś wielki - wystarczy dla wszystkich, także chętnie zapraszam. To nie ja go zrobię, ale chyba  dowiozą z Polski, bo szykują się. Wiem, że na pożegnanie szykują się tłumy, a jeśli uda mi się dopłynąć gdzieś tam do Europy, chciałbym do Lizbony, to tłumy też będą.

Jeszcze większe?

Być może. Największe będą chyba w Szczecinie, w Policach, jakbym później kajak dostarczył, sam się zjawił, ale to wszystko są plany. Ja chcę podjąć próbę przepłynięcia Atlantyku na tamtej trasie - jeszcze nikt tego nie zrobił. To jest wyprawa naprawdę trudna i co ja tu będę mówił - to jest próba. Nie wiem, czy przepłynę, będę się starał i dlatego chcę być na samym starcie dobrze przygotowany. Przede wszystkim ma być tak, jak dotychczas moje wyprawy - na samym starcie bezpieczne. Tak wiem, słuchaczom trudno sobie wyobrazić, jak to może być bezpieczne przepłynięcie oceanu kajakiem?

Tyle wody dookoła...

Tak, ale jak jest dobrze zrobiony kajak... On ma takie właściwości: jest niezatapialny - to jest dla mnie najważniejsze - ma takie komory wypornościowe, że gdyby go podziurawić, zanurzyć na siłę w wodzie, to musi wypłynąć, nie zatonie, a poza tym dzięki specjalnej konstrukcji nie może pływać do góry dnem. Gdyby go duże fale wywróciły, to sam musi wrócić do pozycji dnem na dół - no i czego tu się bać?

Wystarczy się mocno trzymać.

Tak, a jeszcze ciekawa rzecz. Ja do tego kajaka jestem przywiązany, dosłownie. Jak są warunki wychodzę na zewnątrz, właściwie wypełzam z kabiny na zewnątrz, przed tym jeszcze czasem nakładam uprząż żeglarską na siebie - takie szelki i pas, i przywiązuję się do kajaka tak, żebym nie mógł go opuścić dalej niż na kilka metrów, przywiązany. Stanowimy taką nierozłączną parę. Wszystko inne, co mógłbym zgubić, też mam przywiązane do kajaka, ale najważniejszy jestem ja. Bo niektóre różne przyrządy, urządzenia mam podwójnie, potrójnie, ze względu na to, że wszystkie urządzenia techniczne mogą zawieść, może się coś zepsuć.

Tak, jak ostatnio było z tymi wszystkimi telefonami?

Właściwie to jest paradoks... Miałem dwa telefony sprawne, cały czas sprawne, dobre wszystko. Błąd polegał na nieporozumieniu - powiedzmy ja zawiniłem, że nie o wszystkim dokładnie poinstruowałem te osoby, które zostały na lądzie. Biorę winę na siebie. No i miałem niezamierzoną przez półtorej miesiąca ciszę. Nie chciałem tego, wszyscy się martwili, ale...

Niechże się pan nad żoną zlituje.

...ale innym urządzeniem wysyłałem sygnały gdzie jestem, no i co - poruszam się, co dziesięć minut jest sygnał, no to płynie, nie?

Znaczy żyje.

Że z nim wszystko w porządku. Tak pośrednio wiedzieli, że musi być w porządku, bo normalnie się posuwałem do przodu.

Co pana tak ciągnie na tę wodę?

Woda! Woda i chęć przeżycia tego, bo ja jestem ciekawy świata, tak ogólnie biorąc. Jednym z moich ulubionych przedmiotów w szkole była geografia. Wiem, że na pewno są na świecie dwie Ameryki - do jednej dopłynąłem z Afryki, popłynąłem z Europy, a teraz chcę zobaczyć, jak to jest tak trasą z Ameryki do Europy.

A nie boi się pan tak być sam na tym oceanie, jak są duże fale, jeszcze jak jest ciemno - przecież to jest przerażające.

Dla mnie najbardziej przerażające i takie realne zagrożenie było to, żebym się nie spotkał ze złymi ludźmi, z piratami, z bandytami... i niestety miałem takie spotkania. Na spotkanie z żywiołem, z falami dużymi, ze sztormami nawet potrafiłem się przygotować, a na spotkanie z ludźmi, jak ktoś wyciągnie karabin, rewolwer i przystawi do głowy, to co ja mogę zrobić? Pozwolę na wszystko, nie? I byłem szczęśliwy, że uszedłem z życiem. Zrabowali mi wszystko, to prawo bandytów, biorą wszystko co chcą, ale najważniejsze - życie mi zostało, optymizm też, no i mogę jeszcze coś planować.

A jakie to wrażenie, jak jest sztorm, a pan taki sam w tej łupince na środku oceanu?

W dzień to ciekawe, bo tak oglądam: "o, takiej fali to jeszcze nie widziałem, takiej dużej". Paskudnie w nocy jest, bo nic nie widzę, mam światło nawigacyjne, ale to niewiele widać - hałas, wstrząsy, spać nie mogę, nawet próby drzemki takie na stojąco, zmęczenie i czekanie, kiedy ten sztorm wreszcie zmaleje, kiedy minie. To było takie najgorsze, w nocy, bo nic nie mogę zrobić, a zmęczenie narasta. W dzień to przypatruję się temu żywiołowi.

Okienko jest?

Mam takie dwa, co prawda nie iluminatory, nieotwierane, ale przez nie mogę do przodu patrzeć, mam też właz do kabiny - przejrzysty jest ten materiał, więc też widzę.

Rozumiem, że jak jest bardzo paskudna pogoda, to pan się tam po prostu zamyka i ma wszystko w nosie?

Może w nosie nie, ale wszystko pochowane. Nic nie robię, ja tylko chcę przetrwać. Myślę sobie o różnych rzeczach... Kajak mam przygotowany, ustawiam go dziobem pod falę przy pomocy dryfkotew, a sam faktycznie siedzę jak ślimak w skorupie, żeby przetrwać. Z żywiołem nie mogę walczyć, bo jest za silny. Ale dobrze przygotowany jestem do tego, żeby kajak odpowiednio ustawić i wtedy mogę przetrwać.

Co pan najbardziej kocha w morzu?

Morze. Fale, bo morze to jest coś żywego, morze i ocean. Jako turysta lubię na przykład patrzeć w ognisko, na płomienie - to jest coś jakby żywego. Mogę tak siedzieć godzinami, dumać, marzyć. Podobnie z falami jest, stale się to morze i ten ocean zmienia. Czasem jak jest taka prawie że gładź lustrzana, jak jest okres flauty, że wieje bardzo słaby wiatr, albo w ogóle nie ma, to ocean się wygładza, tak delikatnie faluje. Potrafi się po kilku godzinach tak zmienić, fale się wzmogą, są na kilka metrów nawet, więc to powstawianie fal, a później ich zanikanie i obserwacja różnych żyjątek, małych czy dużych, które są w oceanie, od takich malutkich, mikroskopijnych, że ich ledwo widać, po wieloryba co widziałem - gama jest wielka. Także to życie w oceanach jest bardzo bogate i też jest jeszcze nie do końca poznane. Ja widziałem takie gatunki ryb, co pytałem różnych ichtiologów to nic nie słyszeli, żeby takie gatunki istniały. Czyżbym widział jakiś nowy gatunek ryby?

Musi pan zdjęcia robić.

Robiłem zdjęcia, opisywałem je, ale to nie były takie zdjęcia dokumentalne, bo by trzeba tam więcej zrobić, ale coś ciekawego.

Złapać to będzie ciężko. A łowi pan ryby na morzu?

Nie, nie łowiłem, ale czasem jadłem świeże. Ludzie się pytają: jak to? Nie łowiłeś, a jadłeś? Latające - same przyleciały, jak uciekały przed drapieżnymi, dużymi rybami. Latająca jest wielkości małego śledzia, ale leci z prędkością około 90 km/h.

Jak pocisk.

Powiedzmy. Jak ja dostawałem na policzki, na czoło, na pierś albo jak w pałąki nade mną te ryby walnęły, to spadały zabite do kokpitu. To jest ta dziura, gdzie kajakarz siedzi. Miałem problem co z nimi zrobić. A czy te ryby latające są jadalne? Wie pani?

Nie, nie wiedziałabym.

Ja też nie wiedziałem. Więc ugotowałem sobie zupkę, ale kiedyś mi wpadła jedna taka ryba. Jak to - zupkę z jednej małej ryby? Ale oczyściłem, łuski, wnętrzności, te płetwy i spróbowałem takiego fileta z tej ryby na surowo - pycha, dobry! I już nie gotowałem tych ryb, jadłem tylko na surowo. Polecam wszystkim latające ryby na surowo, tylko muszą być świeże, trzeba się po nie daleko wybrać. Pycha! Sushi to tam drobiazg. Ryby latające na surowo to jest to!

(abs)