Agent Tomek twierdzi w rozmowie z tygodnikiem "Wprost", że wie, kto dostarczył "Gazecie Wyborczej" kompromitujące jego osobę zdjęcia i był informatorem dziennika. "To kolega, do którego miałem zaufanie. Okazał się zdrajcą. Złamał rażąco prawo i zasady, które obowiązują wewnątrz jednostek przykrywkowych". Zapewnia także, że równie niechlubne fotografie ma krytykujący go szef CBA: "Wojtunik ma zdjęcia, z których ujawnienia nie byłby zadowolony. Sam publicznie i absolutnie niesłusznie krytykuje moją postawę. Ja się zachowam lojalnie i nie ujawnię tych fotografii".

To nie jest atak z mojej strony. Paweł Wojtunik publicznie zarzucił mi brak profesjonalizmu. Takie wnioski wyciągnął ze zdjęcia zrobionego mi, bez mojej wiedzy, przed operacją specjalną, w której uczestniczyłem - tak Tomasz Kaczmarek odpowiada dziennikarzowi "Wprost" na pytanie, czy szantażuje zdjęciami szefa CBA. Dodaje, że kompromitujące Wojtunika zdjęcia są związane z wykonywaniem obowiązków służbowych. Zapewnia jednak: Nigdy nie przekażę tych zdjęć żadnemu dziennikarzowi.

"Zdjęcie wykonano poza moją wiedzą"

Agent Tomek wyjaśnia także, dlaczego sam dał sfotografować się tuż przed operacją specjalną, bez koszuli, przy walizce pełnej pieniędzy. To teza wysnuta na skutek kłamliwych publikacji "GW". Zdjęcie zostało wykonane absolutnie poza moją wiedzą. Nigdy nie zgodziłbym się na zrobienie takiej fotografii. Uważam, że zrobienie tego zdjęcia i przekazanie go dalej jest przestępstwem. Złożyłem w tej sprawie zawiadomienie do prokuratora generalnego - twierdzi. Na stwierdzenie dziennikarza, iż trudno w to uwierzyć, bo na zdjęciu widać, że patrzy wprost w obiektyw aparatu tłumaczy: Telefony komórkowe są małymi urządzeniami, którymi można wykonać bez trudu takie zdjęcie. I nawet się pan nie zorientuje, czy ktoś przed panem pisze sms-a, czy też robi fotografię.

Kaczmarek mówi, że osoba, która zrobiła mu zdjęcia, to były funkcjonariusz CBA. Została przeze mnie wskazana z imienia i nazwiska w 5 zawiadomieniach o popełnieniu przestępstwa, które złożyłem u prokuratora generalnego. Wskazałem również dane drugiego funkcjonariusza - bo mówimy tu o dwóch informatorach "Gazety Wyborczej". Jeden dostarczył zdjęcia, drugi dał wywiad - mówi, dodając, że człowiek, który robił zdjęcia, pracował w tym samym wydziale, co on. Kolega, do którego miałem zaufanie. Okazał się zdrajcą. Złamał rażąco prawo i zasady, które obowiązują wewnątrz jednostek przykrywkowych.