Kiedy wybuchł skandal z doktoratami na warszawskiej ASP, niektórzy uznali, że sprawę należy przeczekać. Na wizytówkach nadal szczycą się „dr” przed nazwiskiem, choć Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów anulowała ich doktoraty lub przynajmniej je zakwestionowała – pisze na łamach nowego wydania tygodnika „wSieci” Maja Narbutt.

Kiedy wybuchł skandal z doktoratami na warszawskiej ASP, niektórzy uznali, że sprawę należy przeczekać. Na wizytówkach nadal szczycą się „dr” przed nazwiskiem, choć Centralna Komisja ds. Stopni i Tytułów anulowała ich doktoraty lub przynajmniej je zakwestionowała – pisze na łamach nowego wydania tygodnika „wSieci” Maja Narbutt.
Zdj. ilustracyjne /Chris Ison /PAP/EPA

Autorka artykułu opisuje głośną już sprawę nadawania tytułów naukowych na Wydziale Sztuki Mediów warszawskiej ASP. Na Wydziale Sztuki Mediów można było skończyć studia bardzo szybko. Znacznie szybciej, niż zezwalają przepisy. Przestrzeganie przepisów i wymogów formalnych zdecydowanie nie było mocną stroną tego wydziału. Chyba dlatego przyciągał jak magnes artystyczne VIP-y, które wiedziały, że właśnie tutaj bez kłopotu zdobędą stopnie naukowe - pisze dziennikarka. Zauważa także: Nie jest raczej przypadkiem, że na Wydziale Sztuki Mediów, którego dziekanem był prof. Janusz Fogler, doktoraty zdobywała bardzo określona kategoria osób. Wspólny mianownik był jeden, wcale nie artystyczny, ale polityczny. Jeśli zerknie się w CV osób, które właśnie na tym wydziale zrobiły kontrowersyjne doktoraty, to trudno nie zauważyć, że często powtarza się tam pewien detal: należały do honorowego komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego. Ostentacyjne poparcie przekładało się na doktoraty oraz wysokie odznaczenie, choć niekoniecznie było bardzo szczere.

Maja Narbutt w artykułu podaje przykłady osób szczycących się wątpliwymi stopniami naukowymi: Do honorowego komitetu poparcia Komorowskiego aż dwukrotnie należała Anda Rottenberg, kurator sztuki i była dyrektor Zachęty. Przez lata decydowała o tym, co w sztuce nowoczesnej się liczy, a co należy zignorować. To właśnie jej doktorat tak zbulwersował Centralną Komisję ds. Stopni i Tytułów, że postanowiła go unieważnić. Specjaliści z komisji uznali, że to jeden z najbardziej drastycznych przypadków łamania akademickich reguł, z jakim mieli do czynienia. Autorka artykułu przywołuje także przypadek Tomasz Sikory, znanego fotografika, który również dwukrotnie był członkiem honorowego komitetu poparcia byłego prezydenta, a także innego fotografa, Tomasza Tomaszewskiego, męża byłej rzeczniczki prasowej Tadeusza Mazowieckiego Małgorzaty Niezabitowskiej.

Autorka artykułu pisze także o dziekanie Wydziale Sztuki Mediów, prof. Januszu Foglerze: Jego kariera akademicka była niemal równie nieoczekiwana i błyskawiczna, jak niektórych doktorantów na jego wydziale. Skończył geografię na UW jeszcze w latach 70. W 2006 roku zrobił doktorat na ASP, trzy lata później już habilitację, a wkrótce potem został profesorem belwederskim na mocy decyzji prezydenta Komorowskiego. Dziennikarka zauważa również, że mocna pozycja Janusza Foglera na wydziale wynikała raczej nie z jego osiągnięć akademickich. Ceniono go za talenty menedżerskie, czyli umiejętność przyciągania VIP-ów, nie zastanawiając się, jaką to ma cenę. A poza tym Fogler jest prezesem potężnego Stowarzyszenia Autorów ZAIKS. I właśnie ten fakt może wyjaśniać, dlaczego mógł mieć nieodpartą siłę perswazji.

Sieć zależności między ludźmi kultury przypomina niekiedy pajęczynę. Mniej lub bardziej subtelne powiązania decydują o tym, kto robi karierę, a kto zostaje skazany na zawodowy niebyt - zauważa także Maja Narbutt.

Więcej o aferze nadawania tytułów naukowych na Wydziale Sztuki Mediów warszawskiej ASP we "wSieci", w sprzedaży od 30 maja br., także w formie e-wydania na http://www.wsieci.pl/e-wydanie.html.

"wSieci"

(az)