"Dostałam nowe życie. Dziękuje Bogu. Postaram się wykorzystać jak najlepiej"- napisała w swoim "Pamiętniku Nowego Życia" pani Mirosława. Pierwszą stronę ozdobiła zdjęciem pogorzeliska i podpisem "2009. Katastrofa mojego domu". Kobieta jest jedną z ocalałych z pożaru hotelu socjalnego w Kamieniu Pomorskim.

Była Wielkanoc. Do pani Mirosławy przyjechała najstarsza wnuczka. Oliwia miała wtedy 5 lat. Na święta do Kamienia Pomorskiego chciała przyjechać też córka kobiety i jej dwie młodsze córki. Pani Mirosława się nie zgodziła. Chciałam spędzić trochę czasu z wnusią. Wzięłam pożyczkę, żeby ją obkupić. Kupiłam jej takie piękne buty. Do tej pory je wspomina i mówi: babciu, kup mi takie jak tamte. A ja tyle lat chodzę i nie mogę już takich znaleźć - opowiada.

Po północy usłyszała hałas. Poczuła dym. Otworzyłam drzwi, ale zobaczyłam tam ogień. Zamknęłam, mieszkanko było małe, odwróciłam się, było tylko okno. I przez to okno wyrzuciłam Oliwkę. Biłam ją po rączkach, żeby puściła. Potem się mnie bała. Mówiła, że nie chce do babci, bo znów ją będę bić po rączkach i znów przez okno wyrzucę. A ja jej tłumaczę, że chciałam ją ratować. Na dole był hałas i kłęby dymu - wspomina tamte tragiczne wydarzenia. 

Pani Mirosława krzyczała, żeby ktoś ratował Oliwkę. Nikt nie odpowiadał. Nie wiedziałam czy Oliwka żyje, czy nie rzuciłam jej w płomienie, więc sama za nią skoczyłam - mówi. Po upadku z pierwszego piętra straciła przytomność. Obudziła się w szpitalu. Pierwsze pytanie do pielęgniarki? O wnuczkę. Czy cała i zdrowa. Ja się uratowałam dzięki tej mojej wnusi. Dzięki temu, że za nią wyskoczyłam. Nade mną mieszkała rodzina z dzieckiem. Wszyscy się spalili - opowiada.

Pani Mirosława zbierała wszystkie wycinki z prasy dotyczące tragicznego wypadku. Była w telewizji. Na nagranie jechała aż do Krakowa. Rok rehabilitowała się w Goleniowie. Kiedy stamtąd wróciła, dostała nowe mieszkanie, ale puste. Ze starego nie zostało nic. Wyskoczyłam z niego w majtkach i koszulce, tak gorąco wtedy było. Córka mi dała zdjęcie ze starego mieszkania. To wszystko co stamtąd mam - wspomina. 

W miejscu hotelu socjalnego stoi odremontowany budynek. Dół hotelu był murowany. Doszczętnie spłonęły dwa drewniane piętra. Teraz wszystko wygląda zupełnie inaczej. Otynkowane ściany, nowe okna, przy każdym z mieszkań na parterze ogródek, czysta klatka schodowa. Przy ulicy Wolińskiej nie ma już żadnego z dawnych lokatorów. Ci, którzy tam mieszkają, spędzili tam maksymalnie cztery lata. Ale znają tych, co mieszkali tu przed nimi. 

Kamień Pomorski to małe miasto. Mieszkał tu mój kolega z pracy, on się tu spalił. Niektórzy mówią, że tu straszy, jak im się miotła przewróci, albo co. Mnie tam jednak nic nie straszyło. Było na początku trochę dziwnie, taki niepokój, ale człowiek nie ma pieniędzy, żeby iść mieszkać gdzie indziej - mówi rodzina, która niedawno zamieszkała pod numerem 13.

O tym, co tu się stało 6 lat temu przypomina krzyż, który stoi obok budynku. Na nim imiona: Bożena, Patryk, Andżelika, Klaudia, Małgorzata, Dominika, Amelia...

23 imiona tych, którzy nie dali rady uciec z płomieni. Pod krzyżem cały czas stoją znicze. Ktoś poustawiał też białe figurki aniołków.