Ponad 120 tysięcy złotych ukradła w sumie z prywatnej przychodni w Gdańsku jedna z jej pracownic. Przez kilka lat przełożeni nie zauważyli, że kobieta jest nieuczciwa. Rekordowy był dla niej zeszły rok. Tylko w 2016 kobieta przywłaszczyła z placówki ponad 50 tysięcy złotych.

64-latka karierę w prywatnej przychodni zaczynała jako sprzątaczka. Szefowie ją docenili, dlatego awansowała na pracownicę rejestracji. To było dokładnie cztery lata temu. Wtedy już też - według ustaleń policji - kobieta zaczęła okradać pracodawcę. Za każdym razem były to kwoty od 200 do 300 złotych. To pieniądze, którymi pacjenci opłacali wizyty i badania. Kobieta zamiast do kasy, pieniądze chowała do kieszeni. Przez cztery lata uzbierała ponad 128 tysięcy złotych.

Kradła, bo potrzebowała "na życie"

Co ciekawe, pracownicy przychodni to od policjantów dowiedzieli się o brakach we własnej kasie. Funkcjonariusze mieli operacyjne informacje o podejrzanych dochodach kobiety.

Przedstawiciel zarządu przychodni początkowo nie wierzył w te informacje. Zmienił zdanie dopiero, kiedy wspólnie z policjantami, przejrzał dokumenty księgowe z 2016 roku. Okazało się, że przez 12 miesięcy tego roku nie opłacono wizyt i badań wartych dokładnie 50 tysięcy złotych. Był to rekordowy rok dla 64-latki.

Kobiecie grozi teraz do 5 lat więzienia. Przyznała się do winy i złożyła wyjaśnienia. Tłumaczyła, że kradła, bo potrzebowała "na życie". Pieniądze miała przeznaczać na bieżące wydatki.

(ug)