„To, że Lech Wałęsa pomaga sprzedawać luksusowe jachty i ma się dzięki temu świetnie, to już wiemy. Egzotyczne podróże, luksusowe hotele. Dobra kasa do ręki za godzinny wykład o „Solidarności” i dyskretną promocję prywatnej firmy. A w jakich warunkach, i za ile, pracują tam stoczniowcy?” – zastanawia się „Fakt” w weekendowym wydaniu.

Dziennikarz tabloidu zadzwonił do stoczni wspieranej przez Wałęsę podając się za elektryka poszukującego pracy.

Na początek oferują 11 złotych za godzinę. Miesięcznie daje to niecałe... 1,8 tys. zł. Umowa? Tak, ale śmieciówka - relacjonuje "Fakt". Przytacza też bardzo negatywne opinie byłych pracowników firmy: "Zimą w halach pada śnieg przez dziurawy dach, ludzie pracują w syfie". "Normą jest 10 godzin pracy". "Ludzi traktuje się jak śmieci".

Tabloid podkreśla, że napędzając klientów firmie, która płaci elektrykom 11 złotych za godzinę Lech Wałęsa - sam niegdyś pracujący w tym fachu - zarabia nawet 50 tysięcy złotych na godzinę.

W weekendowym "Fakcie" także:

- Ukraina pomogła Platformie

- Jak były wicepremier poznał swoją nową miłość?