10-letni chłopiec ze Zduńskiej Woli w województwie łódzkim, aby uniknąć kary za spóźnienie na obiad, wymyślił sobie alibi i powiedział matce, że został... porwany. Na nogi postawił prawie całą komendę policji w Zduńskiej Woli. Teraz jego sprawa trafi do sądu rodzinnego.

W piątek na policję zgłosiła się przerażona kobieta, która twierdziła, że jej syn został porwany. Z relacji matki wynikało, że chłopiec, wracając ze szkoły, został zaatakowany przez znanego mu z widzenia nastolatka. Napastnik miał przewrócić chłopca i wspólnie z czterema innymi nastolatkami przeszukać, związać ręce i założyć na oczy opaskę. Matka zeznała, że chłopca zaprowadzono do opuszczonego budynku i zamknięto. Tam miał znajdować się jeszcze jeden chłopiec. Po około trzech godzinach obaj "uwięzieni" oswobodzili się i uciekli.

Taką wersję wydarzeń powtórzył 10-latek policjantom. Funkcjonariusze wytypowali nawet ewentualnych sprawców uprowadzenia, ale kiedy poszli wraz 10-latkiem do budynku, w którym miał być rzekomo więziony, pojawiły się wątpliwości. W sprawie uprowadzenia przesłuchano mieszkańców pobliskich domów, którzy stwierdzili, że nie zauważyli takiego zdarzenia.

Po kilku szczegółowych pytaniach zadanych przez policjantów, 10-latek przyznał się do kłamstwa. Powiedział, że grając w piłkę nożną zapomniał, że po lekcjach miał wrócić na obiad. Przestraszył się i dlatego wymyślił całą historię.

14-latka z Krakowa postawiła na nogi policję

To nie jest pierwszy taki przypadek w ostatnich dniach. Ponad tydzień temu, do krakowskiej policji przyszło zgłoszenie o porwaniu 14-latki. Złożyła je matka dziewczyny. Córka powiedziała jej, że została napadnięta przez dwóch mężczyzn, którzy ją obezwładnili i wrzucili do bagażnika samochodu. Twierdziła, że udało jej się uciec, w czasie gdy po zatrzymaniu samochodu sprawcy chcieli ją wyciągnąć. Jak się okazało, historia o uprowadzeniu była zmyślona. 14-latka bała się powiedzieć rodzicom, że nie zdążyła na pierwsza lekcję, bo zasnęła w autobusie i wysiadła kilka przystanków dalej.