Przed warszawskim Sądem Rejonowym rozpoczął się wczoraj proces policjanta, który podczas obławy na wypuszczonego z cyrku tygrysa śmiertelnie postrzelił lekarza weterynarii. Krzysztof S. jest oskarżony o przekroczenie uprawnień - mężczyzna strzelał widząc, że w pobliżu zwierzęcia jest człowiek. Oskarżony nie przyznaje się do winy.

Do tragedii doszło w marcu 2000 roku. Trzy tygrysy, w niewyjaśnionych okolicznościach, wydostały się z klatek cyrku na warszawskim Tarchominie. Dwa z nich schwytano od razu, trzeci wydostał się poza teren cyrku. Podczas obławy na zwierzęta, jeden z policjantów śmiertelnie ranił weterynarza, który znalazł się na linii strzału.

Broni użyłem w związku z zagrożeniem życia lekarza i swojego. Strzelałem nad tygrysem, żeby go przestraszyć. - napisał w raporcie funkcjonariusz. Śledztwo ustaliło, że strzelał nie tylko Krzysztof S. Łącznie wystrzelono 57 kul.

Dowodzący akcją za nieudolne kierowanie pościgiem został ukarany ostrzeżeniem o niepełnej przydatności do służby na zajmowanym stanowisku. Naganą ukarano dyżurnego komisariatu, który zbyt późno powiadomił pogotowie - przez trzy miesiące nie otrzymywał premii i nie mógł awansować. Krzysztof S. dalej pełni służbę. W sądzie był reporter RMF, Roman Osica. Posłuchaj jego relacji:

Zamieszanie wokół sprawy ujawniło, że ani policja, ani żadna ze służb czy instytucji warszawskich, a także dyrekcja cyrku nie miały opracowanego scenariusza reagowania na tego typu zagrożenia.

foto RMF

07:20