Paweł Gałecki wyjechał na tydzień z Warszawy, a gdy wrócił na posesji zastał ekipę, która właśnie kończyła rozbiórkę. Jego dom wyburzono bez żadnego ostrzeżenia. Sprawą pana Pawła ma się zająć prezydent stolicy.

Mieszkanie było wprawdzie własnością dzielnicy, ale Paweł Gałecki był w nim zameldowany od urodzenia i chciał je wykupić, więc o jego losie miał ostatecznie zdecydować sąd. Sąd jednak nie zdążył, bo urzędnicy po prostu wysłali robotników, którzy wyłamali drzwi i bez żadnego ostrzeżenia wyburzyli dom.

Pan Paweł nie mieszkał w tym domu – twierdzą urzędnicy. Przeprowadzono dochodzenie i stwierdzono, że przez kilka miesięcy pod tym adresem nie widziano nikogo – tłumaczą. Pan Gałecki został wymeldowany w 1998 roku i z naszych informacji wynika, że nie mieszkał tam - mówi dyrektor Jan Wilczek z dzielnicowego zagospodarowania nieruchomościami.

Jednak zupełnie co innego wynika z dokumentów; jeśli chodzi bowiem o zameldowanie, to reporterka RMF dotarła do urzędowego potwierdzenia stałego pobytu z roku 2004.

Zastanawia też fakt, dlaczego pan Gałecki nie został uprzedzony; dlaczego nie pozwolono mu nawet wynieść swoich rzeczy. Zniknęły wszystkie meble, który były w środku – meble, telewizor, różne narzędzia. Jak pytałem, co się z tym stało, to powiedzieli, że nie ma żadnych rzeczy, bo żadnych rzeczy nie było - mówi RMF Paweł Gałecki.

A że mieszkanie nie było puste – potwierdzają sąsiedzi, świadkowie rozbiórki. Mówią, że ekipy wynosiły sprzęt z wyburzanego budynku. Z Pawłem Gałeckim i jego sąsiadami z ulicy Kąkolowej rozmawiała nasza reporterka Agnieszka Burzyńska. Posłuchaj: