Siedem prób samobójczych i prawie pół roku pobytu na oddziale psychiatrycznym - to tylko fragment życiorysu 17-letniej Ewy. Dziewczyna twierdzi, że została porwana i wielokrotnie zgwałcona przez dwóch mężczyzn. Podejrzani zostali zatrzymani, przebywają w areszcie, ale dramat Ewy na tym się nie skończył. Po każdorazowym przesłuchaniu przez policję czy też prokuraturę, dziewczyna próbuje odebrać sobie życie.

Nasza reporterka ustaliła, że już na samym początku sprawy pojawiły się nieprawidłowości. Chociaż dziewczyna była przesłuchiwana przez kobietę, to rozmowa ta nie została przeprowadzona w tak zwanym „niebieskim pokoju”. Zainstalowane tam kamery video nagrywają przebieg spotkania. Pozwala to kolejnym policjantom, czy prokuratorowi zapoznać się z przebiegiem wydarzeń bez ponownego osobistego przesłuchania ofiary. W tym przypadku jednak nikt nie zadbał o to, by Ewa znalazła się w tym pokoju. Co więcej zaraz po przesłuchaniu, a odbywało się ono w piątek, dziewczynę powinien zbadać lekarz z Zakładu Medycyny Sądowej. Stało się jednak inaczej: „Kiedy policjantka zakończyła czynności związane z przesłuchaniem ofiary, okazało się, że nie ma już możliwości przeprowadzenia badania w Zakładzie Medycyny Sądowej. Zakład był już nieczynny. Policjanci powinni byli podjąć działania zmierzające do tego, żeby jednak wszystkie badania zostały wykonane niezwłocznie – niezwłocznie zabezpieczyć wszystkie ślady” - powiedział rzecznik dolnośląskiej policji komisarz Sławomir Cisowski.

Powinni ale nie zadbali. Zgwałcona dziewczyna została więc zbadana dopiero w poniedziałek. W stosunku do policjantów prowadzących tą sprawę zostały wyciągnięte konsekwencje dyscyplinarne. Ale to nie koniec. Potem matka Ewy musiała udowadniać, że jej córka nie jest narkomanką, bo to sugerowali podejrzani o gwałt. „No dobrze, a gdyby nawet była narkomanką, to znaczy, że wolno gwałcić?” – pytała retorycznie matka Ewy. Dziewczyna przeszła więc serię badań wykluczających obecność narkotyków w jej organizmie.

W Karcie Praw Ofiary jest wyraźnie powiedziane, że postępowanie powinno być prowadzone w taki sposób, by nie zmuszać ofiary do wielokrotnego przeżywania tragedii. Jednocześnie zaznacza się, że taki tok postępowania powinien być prowadzony w „miarę możliwości”. Wygląda więc na to, że w tym przypadku nie było takich możliwości - dziewczyna była przesłuchiwana kilka razy. Podczas ostatniej próby samobójczej 17-latka połknęła 206 różnych tabletek. W liście pożegnalnym pisze, że śmierć jest jej jedynym wybawieniem, ale i tym razem nie udało jej się rozstać z tym światem. Matka Ewy twierdzi, że podobnie jak oprawcy jej córki, tak samo policja i prokuratura wyrządziły dziewczynie ogromną krzywdę: „Córka nie mogła się z tym pogodzić, z tym bólem i z tym przychodzeniem od nowa. Po prostu ta rana, która się tak troszeczkę – nam się wydawało – zabliźnia, ona zaczyna być rozdrapana na nowo. I to coraz głębiej” – opowiadała matka Ewy.

Prokurator Leszek Karpina, rzecznik wrocławskiej Prokuratury Okręgowej zapewniał RMF, że prokurator, który prowadzi sprawę nie pastwi się nad Ewą i nie robi tego celowo. Po prostu w tej sprawie pojawiają się coraz to nowe okoliczności, które trzeba wyjaśnić, żeby oskarżyć kogoś o porwanie przetrzymywanie i gwałt, trzeba mieć w ręku niezbite dowody. Stąd te wielokrotne przesłuchania Ewy – dodał Karpina. Sprawa jest delikatna, ale każdy powinien mieć prawo do uczciwego procesu zarówno ofiara jak i przestępcy.

Obserwując tą sprawę nie dziwi, że tylko jedna kobieta na trzy zgłasza się na policję po tym, jak została zgwałcona. Procedura w takim przypadku jest dość uciążliwa, a wszelkie przesłuchania tylko rozdrapują rany. O tak bolesnym incydencie najlepiej szybko zapomnieć - pod warunkiem, że się da.

12:45