Winę za piątkowy wybuch w fabryce w Tuluzie na południowym zachodzie Francji ponosi jeden z koncernów naftowych, do którego należał zakład. Takie stanowisko - zajął francuski rząd, a dokładniej minister środowiska, który uważa że niepotrzebnie składowano tam kilkaset ton wybuchowych substancji.

Dyrekcja koncernu tymczasem broni się i tłumaczy że niebezpieczne materiały służyły do produkcji nawozów sztucznych. Bilans ofiar śmiertelnych serii wielkich eksplozji w zakładach chemicznych w Tuluzie jest zastraszający. Zginęło co najmniej dwadzieścia dziewięć osób, za zaginione uważa się kolejne dwadzieścia. Osób rannych jest około tysiąc dwieście. Na miejscu pracują strażacy, którzy wciąż nie dają za wygraną. „Nawet jeśli zwały gruzów są naprawdę ogromne, to co jakiś czas pod tymi zwałami odkrywamy nisze wypełnione powietrze, mamy więc nadzieję, że w jednej z takich nisz, pod rozbitymi betonowymi płytami znajdziemy w końcu kogoś żywego” – mówił jeden z ratowników.

Mieszkańcy pobliskich domów w dalszym ciągu nie mogą do nich powrócić, koleją noc spędzają w szkołach. Kilka tysięcy mieszkań wciąż pozbawione jest prądu. Nie funkcjonuje sieć metra, specjaliści sprawdzają bowiem, czy tunele nie grożą zawaleniem. Nie kursuje część autobusów wybuch zniszczył pobliską zajezdnię. Siła eksplozji była tak wielka że zniszczyła domy, sklepy, zakłady przemysłowe.

10:55