W niedzielne popołudnie ulicami Paryża przeszedł marsz przeciwko terroryzmowi. Brały w nim udział rodziny ofiar niedawnej serii ataków, przedstawiciele wspólnot wyznaniowych, prawie 50 przywódców z całego świata i blisko milion Francuzów.

Na Placu Republiki, skąd ruszył marsz, przed godz. 15 zebrały się nieprzebrane tłumy ludzi, którzy chcieli powiedzieć "stop' terrorystom. Niektórzy wchodzili nawet z flagami i transparentami na stojącą na środku placu statuę symbolizującą francuską republikę.

W Paryżu obowiązuje ciągle najwyższy stopień zagrożenia terrorystycznego, ale Francuzi postanowili pokazać, że nie dadzą się zastraszyć. Musimy być realistami. Zagrożenie, że będzie właśnie dzisiaj nowy atak terrorystyczny istnieje, ale nie możemy się ugiąć - tłumaczyła naszemu korespondentowi lekko zaniepokojona Paryżanka.


Na czele pochodu kroczyły rodziny ofiar ataków, za nimi przywódcy z całego świata, a dalej tłumy zwykłych Francuzów. Niemal każdy z uczestników marszu miał ze sobą czarne tabliczki z białym napisem "Je suis Charlie" ("Jestem Charlie"). To hasło widać w ostatnich dniach na każdym kroku w stolicy Francji. Wiele osób przyszło z flagami narodowymi. Zgromadzeni skandowali też hasło: "Charlie - Liberte", czyli "Charlie - wolność", bo atak na redakcję uznano za zamach na wolność słowa. Widocznym symbolem manifestacji jest też ołówek, który ma wyrażać przywiązanie do wolności słowa; w zamachu na redakcję "Charlie Hebdo" zginęli rysownicy kontrowersyjnych karykatur.

W niedzielę w Paryżu zmobilizowano blisko 5,5 tys. policjantów i żandarmów. Szef francuskiego MSW Bernard Cazeneuve zapewnił wcześniej, że zostały zastosowane wszelkie środki, aby zapewnić bezpieczeństwo w czasie marszu.