Kilkuset polskich żołnierzy spędzi Święta Wielkanocne z dala od domu. Minister obrony Bogdan Klich odwiedził ich w wojskowych bazach w Kosowie oraz Bośni i Hercegowinie. Miałem okazję towarzyszyć mu wraz z 21 innymi dziennikarzami.

Wylecieliśmy z Warszawy wcześnie rano, bo tuż po 5. Lot do Skopje w Macedonii trwał około 2 godzin. Tam czekał na nas konwój wojskowych pojazdów, w którym przejechaliśmy 60 kilometrów do amerykańskiej bazy Bondsteel w południowo-wschodnim Kosowie. Stacjonuje tam polsko-ukraiński batalion.

Żołnierze eskortowali nas w kilku samochodach, my dziennikarze jechaliśmy takim oto autobusem:

Po drodze widzieliśmy takie oto widoki zniszczonej latami wojny Macedonii i Kosowa:

Kosowskie gminy na południu to typowo rolnicze tereny. Większość ludzi żyje tam właśnie z uprawy ziemi, a bezrobocie sięga aż 60%. Ludzie w bałkańskich krajach przywykli do tego, że na co dzień ich ulice, miasta i wsie patrolują żołnierze. W końcu mijamy kosowską granicę.

Docieramy do bazy Bondsteel. Służy w niej kilkuset polskich żołnierzy, akurat przyjechała nowa zmiana, część więc jest tutaj od dwóch tygodni, inni przyjechali dopiero w czwartek. Na razie się rozpakowują i chętnie opowiadają, jak tam jest i jak się czują tuż przed świętami.

Wcześniej nigdy nie miałem okazji odwiedzić wojskowej bazy. Nie tak jak moi koledzy, dziennikarze, którzy byli wcześniej w Iraku czy Libanie. Amerykańska baza Bondsteel to całkiem spore miasteczko ze wszystkim, co żołnierzom potrzebne. Oprócz mieszkalnych baraków i sporej stołówki są też knajpki i obowiązkowa telewizja satelitarna oraz internet.

Po rozmowach z żołnierzami poszliśmy do stołówki, gdzie minister Klich złożył żołnierzom życzenia świąteczne, biskupi polowi także, a później był już czas na podzielenie się "jajeczkiem" i poczęstunek.

Przy okazji mieliśmy oczywiście możliwość porozmawiania z ministrem, który dzwonił do inspektora polskiej policji opiekującego się naszymi rannymi policjantami. Minister Klich zdradził, że być może nie byłoby tylu rannych podczas ataku na bank, gdyby onzetowskie siły KFOR zareagowały szybciej.

Po nieco dwóch godzinach wróciliśmy do Skopje i stamtąd samolotem polecieliśmy do Sarajewa w Bośni i Hercegowinie, gdzie minister chciał się spotkać z polskimi żołnierzami stacjonującymi w międzynarodowej bazie sił EUFOR.

W Bośni i Hercegowinie jest o wiele spokojniej niż w Kosowie, nie ma tylu demonstracji Albańczyków czy Serbów, które w Kosowie zabezpieczają nasi żołnierze. Stacjonują tam Hiszpanie, Włosi, Polacy, Niemcy i kilka innych narodowości, są oddziały militarne oraz unijna, międzynarodowa policja.

Po krótkim poczęstunku w bazie w Sarajewie odwieziono nas na pobliskie lotnisko i odlecieliśmy do Warszawy.

Wydaje się, że nasi żołnierze mieszkają i pracują w dobrych warunkach, trudno jednak by była to wiarygodna i pełna ocena po kilkudziesięciu minutach i to do tego oficjalnej wizyty.

Na koniec zabawna, prywatna historia. Mam kolegę z ogólniaka, który już wtedy był fanem wojska. Oczywiście poszedł służyć, przeszedł na zawodowstwo i wyjeżdżał na kilka misji, wiem, że był w Iraku. Niedawno odnaleźliśmy się na naszej-klasie. I tuż po powrocie z Kosowa dostaję od niego wiadomość, w której pyta mnie, czy przypadkiem nie byłem w bazie Bondsteel w Kosowie, albo ktoś bardzo podobny. Ja wtedy przypomniałem sobie, że pisał do mnie wcześniej, że chyba pojedzie na jeszcze jedną misję właśnie do Kosowa. Odpisuję, że owszem, byłem właśnie z ministrem i pytam, skoro mnie widział, to dlaczego nie podszedł. A on odpisuje: No tak, ochranialiśmy wasz konwój całą drogę z lotniska w Skopje do bazy Bondsteel, byłem na służbie, w kominiarce, więc nie mogłem zagadać...