Darmowa kolonia w Niemczech dla dzieci urzędników zamiast dla dzieci powodzian. To wydarzenie wywołało skandal w Nowym Sączu w Małopolsce. Jak ustalono dotychczas, co najmniej ośmioro dzieci z grupy, która pojechała na kolonie w Brandenburgii było spokrewnionych z urzędnikami miasta w Nowym Sączu.

Całe wydarzenie zbulwersowało mieszkańców Sądecczyzny tym bardziej, że z 400 miejsc jakie zaoferowała niemiecka fundacja, która pokryła koszty koloni, wykorzystano zaledwie jedną trzecią. Wydział edukacji, który zajął się selekcją dzieci miał dwa robocze dni na zorganizowanie wyjazdu. Tyle, że zamiast zejść piętro niżej do opieki społecznej po listę poszkodowanych dyrektorzy szkół szukali dzieci powodzian na własną rękę. Po dwóch dniach i nocach znaleźli ponad setkę. Natomiast według szacunków opieki społecznej dzieci takich kwalifikowałoby się z samego tylko miasta blisko pół tysiąca i listę taką można było zdobyć w 10 minut. Sprawa wyszła na jaw po tym jak do magistratu zaczęli zgłaszać się zdenerwowani rodzice, którzy nie mieli tyle szczęścia by wysłać swoje pociechy za zachodnią granicę na darmową kolonię. Wtedy zaczęło się sprawdzanie nazwisk i adresów dzieci na listach kolonistów. Dziś wiadomo, że kilkoro dzieci jest spokrewnionych z bezpośrednim organizatorem wyjazdu z wydziału edukacji. Kolejnych kilkanaście nazwisk jest sprawdzanych i niestety sporo wokół nich jest wątpliwości. Na polecenie prezydenta Nowego Sącza - który o "sprawie koloni" dowiedział się od nas - specjalna komisja zajęła się "dokładnym wyjaśnieniem" całego zamieszania.

01:15