Zmarła kolejna 10 ofiara pożaru w holenderskiej kawiarni. Władze miasteczka Volendam, gdzie w sylwestrową noc w kawiarni "La Petit Ciel" od ogni sztucznych zapaliły się dekoracje, potwierdziły, że wszystkie wyjścia ewakuacyjne poza jednym były zamknięte na klucz.

Burmistrz miasteczka Frank Ijsselmuiden podkreśla, że przyczyny tragicznego pożaru muszą zostać wyjaśnione. "Jeśli chodzi o przyczynę pożaru wciąż trwa skrupulatne dochodzenie. Pewne dowody wskazują na to, że zapaliły się świąteczne dekoracje podwieszone pod sufitem kawiarni, a następnie płonąc zaczęły spadać na tańczących na parkiecie ludzi i na bar" - twierdzi burmistrz. Policja twierdzi, że właściciele wszystkich lokali w mieście otrzymali przed świętami polecenie, by wszelkie dekoracje były wykonane z ognioodpornych materiałów. Z 200 rannych stan 60 osób jest bardzo ciężki. Wśród rannych jest kilkanaście osób, które doznały złamań kończyn, wyskakując z okien płonącego budynku. Część poparzonych trafiła do specjalistycznych klinik w Belgii i Niemczech. Lekarze nie mają złudzeń poparzenia u niektórych osób są tak rozległe, że liczba ofiar może dojśc nawet do 20. Ofiarami wypadku są młodzi ludzie, którzy witali nadejście Nowego Roku. Gdy w trzykondygnacyjnym budynku zapaliły się dekoracje, a uczestnicy zabawy zorientowali się, że na zewnątrz można wydostać się tylko przez jedne drzwi, wybuchła panika i sytuacja wymknęła się spod kontroli. "Kiedy przyjechałem na miejsce pożaru, zobaczyłem dziesiątki młodych ludzi, którzy drżeli z przerażenia. Zobaczyłem, jak ktoś umiera na noszach w pobliżu wozu strażackiego. Natychmiast poprosiliśmy o pomoc. Karetki pogotowia przyjechały niemal z całego kraju. W sytuacji takiej, jak ta, każda stracona minuta może kosztować czyjeś życie" – relacjonował burmistrz Volendam.

Volendam jest małą miejscowością rybacką położoną około 15 kilometrów od Amsterdamu na jeziorem Ijselmeer, które łączy się z Morzem Północnym.

Foto EPA

23:35