Polska piłka ligowa budzi się po długim zimowym śnie. Jaka będzie druga runda? Kto zdobędzie mistrzostwo, kto spadnie, a kto pogrąży się w ligowym marazmie? Przyjrzyjmy się drużynom Orange Ekstraklasy, podsumujmy ich aktywność na transferowym rynku i zastanówmy się, co takiego jest w naszej ligowej piłce, że nie możemy doczekać się wznowienia rozgrywek.

Wisła i długo, długo nikt

Po rundzie jesiennej fotel lidera zajmuje krakowska Wisła. Dziesięć punktów przewagi nad drugą w tabeli Legią daje piłkarzom z grodu Kraka duży komfort psychiczny przed batalią o ligowe punkty. Tym bardziej, że drużyna prowadzona przez Macieja Skorżę snuje już plany na przyszłość, traktując zdobycie mistrzostwa Polski jako przystanek w drodze do celu. A celem jest upragniony awans do Ligi Mistrzów.

Widać, że właściciel Wisły Bogusław Cupiał, po kompromitującym ubiegłym sezonie, w którym krakowianie zajęli najniższe od lat 8. miejsce, postanowił raz jeszcze zbudować liczącą się na europejskich boiskach drużynę. Świadczą o tym zimowe transfery. Do Wisły trafili reprezentanci Polski Radosław Matusiak, który po nieudanych zagranicznych wojażach, chce odbudować swoją formę w Krakowie, i szybki skrzydłowy Łobodziński. Ten drugi transfer zapewnia, że kibice nie będą płakać po odejściu jednego z symboli klubu - Kamila Kosowskiego.

Kolejny piłkarz, który zasilił szeregi głównego kandydata do tytułu to Junior Diaz, lewy obrońca, reprezentant Kostaryki. Zawodnik szybki, dobrze wyszkolony technicznie i usposobiony ofensywnie, co przy systemie 4-4-2, jaki preferuje Skorża, jest bardzo ważne. Do tego Diaz jest młody, co czyni ten transfer dobrą inwestycją na przyszłość.

Mimo że dyrektorowi sportowemu Wisły, Jackowi Bednarzowi nie udało się pozyskać Jacka Krzyżówka ani Łukasza Garguły z GKS Bełchatów, Wisła w obecnym składzie nie powinna mieć problemów z utrzymaniem 10-punktowej przewagi na koniec sezonu. Krakowski klub zmierza pewnie po mistrzowską koronę i raczej nikt nie dotrzyma mu kroku.

Czy to jednak wystarczy na awans do elitarnej Ligi Mistrzów? Przy odrobinie szczęścia w losowaniu, może się udać, jednak jeśli ślepy los skojarzy Wisłę z jednym z europejskich gigantów, szanse są marne. Wtedy pozostaje dobra gra w Pucharze UEFA i łut szczęścia w… kolejnym roku.

Dobrze, że mają Urbana

Przy Łazienkowskiej panuje pełna mobilizacja. Druga w tabeli Legia nie chce poddawać się już na półmetku ligi i składać Wiśle gratulacji z powodu, prawdopodobnego, zdobycia mistrzostwa Polski. Szumne zapowiedzi warszawskich piłkarzy tonuje jednak trener Jan Urban. Szkoleniowiec legionistów chce powalczyć o prymat w krajowym futbolu, jednak wie, jak trudne może być to zadanie. Dlatego dla Urbana głównym celem jest zakwalifikowanie się do europejskich pucharów.

Słowa trenera zdaje się potwierdzać rzeczywistość. W zimowym okienku transferowym Legia nie dokonała żadnych znaczących transferów. Spowodowane to jest ograniczonym budżetem, co potwierdzają szefowie ITI, właściciela i głównego sponsora drużyny. O zaniechania na rynku stołeczni kibice posądzają dyrektora sportowego Mirosława Trzeciaka, jednak prawda leży zupełnie gdzie indziej. Należy sięgnąć pamięcią dwa sezony wstecz.

Szefostwo ITI, w tym Mariusz Walter, bezgranicznie zaufali ówczesnemu trenerowi Legii Dariuszowi Wdowczykowi. Charyzmatyczny szkoleniowiec za ciężkie pieniądze kupił dwóch Brazylijczyków - Rogera i Edsona, a także stopera Dicksona Choto. Transfery przyniosły zamierzony efekt i Legia mogła świętować mistrzostwo. Potem było coraz gorzej. Grube pieniądze wydane na Miroslava Radovica, Hugo Alcantarę, Juniora, Marcina Burchardta, czy Rafała Grzelaka, okazały się być wyrzuconymi w błoto. Drużyna grała coraz gorzej, Wdowczyk pożegnał się z posadą, a budżet nijak nie chciał się domknąć.

Dlatego teraz trudno wypatrywać nowych piłkarzy, którzy w jakikolwiek sposób przyczyniliby się do znaczącej poprawy gry. Można mówić raczej o ubytkach. Trudno ocenić fakt odejścia do szwajcarskiego FC Sion młodego Kamila Grosickiego. Z jednej strony jest to jeden z najbardziej utalentowanych młodych polskich piłkarzy. Jednak jego problemy z uzależnieniem od hazardu, źle wpływały zarówno na niego, jak i na cały zespół. Grosicki wrócił z odwyku, ale czy problemy odeszły na zawsze? O tym w Warszawie już się nie przekonają.

Legia ma jednak szczęście. A tym szczęściem jest trener warszawskiej jedenastki. Jan Urban, szkoleniowiec, który poprzez fakt długoletniej pracy w Hiszpanii nie jest przesiąknięty nawykami polskiej (anty)szkoły trenerskiej, wykonuje w Legii bardzo dobrą pracę. Skład opiera na młodych zawodnikach, stosuje rotację w składzie i uczy piłkarzy szybkiej, kombinacyjnej gry. To przyniosło efekt w postaci długiej serii bez porażki na początku rozgrywek i wiceliderowania po rundzie jesiennej. O mistrzostwo będzie bardzo trudno, ale na koniec sezonu Legia powinna cieszyć się z drugiego miejsca.

Smuda, gdzie te cuda?

Mimo że mistrzostwo jest w zasadzie zarezerwowane dla Wisły Kraków, runda wiosenna powinna nam dostarczyć wiele emocji i wrażeń. A to za sprawą zespołów, które walczą o miejsca premiowane startem w Pucharze UEFA. Druga w tabeli Legia czuje oddech tzw. grupy pościgowej. Na jej czele jest poznański Lech. Oczekiwania kibiców „Kolejarza” są gigantyczne. Zresztą trudno się dziwić. Największy, najładniejszy i ciągle modernizowany stadion, wielkie nakłady finansowe, mistrzowski marketing i ponad 20 tysięcy fanów na każdym meczu – pod względem organizacyjnym Lech jest już w Europie.

Co innego piłkarsko. Drużyna – już kolejny sezon - budowana jest przez niezbyt lubianego w Poznaniu Franciszka Smudę. Najczęściej wygrywa, ale rozczarowywuje pod względem estetyki gry. Zamiast efektownych zwycięstw – męczarnie, zamiast gradu goli – jednobramkowe, często przypadkowe zwycięstwa. Szkoleniowiec tłumaczy tę sytuację plagą kontuzji i trudno nie przyznać mu racji. W zeszłej rundzie ofensywny skrzydłowy Jakub Wilk biegał na prawej obronie, a środkowy pomocnik Maciej Scherfchen, z konieczności występował na stoperze.

Jednak czy Smuda jest bez winy? Jego metody szkoleniowe krytykują sami piłkarze, twierdząc, że czują się przemęczeni i brak im szybkości oraz świeżości. Do tego dochodzi konflikt Smudy z ikoną Lecha Piotrem Reissem, którego szkoleniowiec coraz częściej widzi poza pierwszą jedenastką. Jeśli nic się nie zmieni, na trybunach obiektu przy ul. Bułgarskiej coraz częściej będzie rozbrzmiewało głośne kibicowskie Smuda, Smuda, gdzie te cuda?. A Smuda, o ile nie zdobędzie przynajmniej trzeciego miejsca, po sezonie będzie mógł prawdopodobnie szukać nowego pracodawcy.

Wóz Drzymały jedzie w górę

Na czwartym miejscu znajduje się, dosyć nieoczekiwanie Groclin Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski. Wydawało się, że po tym, jak drużynę opuścił trener Maciej Skorża, zespół będzie się zsuwał po równi pochyłej. Potwierdzał to też początek sezonu, kiedy kompletnie zagubiona drużyna przegrywała mecz za meczem. Bliski utraty posady był trener Jacek Zieliński, którego posądzano o całe zło.

Jednak właściciel Zbigniew Drzymała nie ugiął się pod presją kibiców, doradców i lokalnych mediów. Przeczekał trudne początki i okazało się, że miał rację. Groclin zaczął piąć się po ligowej drabince. Młody zespół grał z polotem, ładnie dla oka i urwał punkty niejednemu faworytowi. Na boisku drużyną kieruje młodziutki Radosław Majewski, który może w przyszłości zostać liderem narodowej reprezentacji. Czy poprowadzi Groclin na szczyt? Może jeszcze nie teraz, ale czwarte miejsce na koniec sezonu, będzie dla tej drużyny sporym sukcesem.

Janas z Chin nie doglądnie?

W walce o medal będzie się jeszcze liczyć Korona-Kolporter Kielce. Dużym wzmocnieniem drużyny Jacka Zielińskiego jest z pewnością przyjście tak doświadczonego bramkarza, jak Wojciech Kowalewski. Jednak odejście – z powodu niejasnego konfliktu ze sztabem szkoleniowym – Piotra Świerczewskiego, wyrównuje bilans zysków i strat. Do tego zespół może stracić czuwającego nad nim Pawła Janasa. Były szkoleniowiec biało-czerwonych otrzymał intratną propozycję z Chin i prawdopodobnie z niej korzysta. Janas przyznaje z resztą, że ciągnie go na ławkę trenerską i dość ma roli dyrektora sportowego.

W środku tłoczno jak w ulu

Ogromny ścisk panuje w środkowej części ligowej tabeli. W sztabach GKS-u Bełchatów, Górnika Zabrze i Jagiellonii Białystok panuje chyba najmniejsza mobilizacja. Żadna z tych drużyn nie powinna obawiać się spadku, żadna również nie zagrozi najlepszym. Trudno bowiem przypuszczać, że Bełchatów odzyska blask z poprzedniego sezonu, a budowany przez trenera Wieczorka Górnik, nagle podbije ekstraklasę. Czas zabrzańskiego klubu ma nadejść- ale jeszcze nie teraz. Spokojnie powinno też spać, zajmujące na półmetku ligi siódme miejsce, Zagłębie Lubin. Powinno, ale nie będzie. Mistrz Polski z ubiegłego sezonu został karnie zdegradowany za korupcję i za rok zobaczymy go najprawdopodobniej w drugiej lidze.

Niektórych pożegnamy

Kto spadnie z ekstraklasy to największa zagadka. Formalnie wszystko jest jasne. Widzew, Zagłębie Lubin i Zagłębie Sosnowiec zostały ukarane przez Wydział Dyscypliny PZPN i karnie opuszczą elitę polskiej piłki. Jednak źle skonstruowane prawo, niekończące się procesy odwoławcze w kolejnych instancjach i awantury na szczytach piłkarskich władz, mogą spowodować, że sytuacja ukaranych za aferę korupcyjną klubów może się jeszcze zmienić. Piłkarsko na spadek zasługują najbardziej drużyny Zagłębia Sosnowiec i ŁKS-u Łódź. Obydwie jedenastki pod każdym względem odstają od reszty piłkarskiego towarzystwa.

Liga wreszcie rusza. Znów będziemy przeklinać jej poziom, denerwować się na nieudolność sędziów i naszych ulubieńców. Obiecamy sobie, że już nigdy nie obejrzymy żadnego meczu z udziałem polskiej drużyny. A po zakończeniu rozgrywek…zaczniemy nerwowo odliczać dni, nie mogąc doczekać się nowego sezonu.