Było przenikliwie zimno. Wracałam z reportażu o hobby odnawiania starych, 19-wiecznych lalek. Jadąc przez centrum Brukseli zobaczyłam kątem oka śmieciarza z taczkami, z których wystawał ogromny, pluszowy miś.

W tym momencie nie wiedziałam czy to ciąg dalszy reportażu, czy jakiś dziwny zbieg okoliczności. Na wszelki wypadek zatrzymałam samochód i podstawiłam śmieciarzowi mikrofon.

„Ten miś już od kilku dni poniewiera się na ulicy. Jest trochę potargany i gubi gąbkę, którą jest wypchany. Żeby nie zaśmiecał ulicy, zgarnąłem go”.

Nie namyślając się długo pstrykam zdjęcie i pytam śmieciarza, czy mogę misia zabrać. Nie ma problemu. Przecież i tak wylądowałby na wysypisku.

Gdy wkładam go do auta jeszcze nie wiem co z nim zrobię. Mis zaśmiecił mi samochód, więc zaczynam żałować własnego współczucia dla pluszaka. Wtedy przypomniałam sobie „ciocię” Mit o której nagrywałam reportaż. To ona opowiedziała mi o pewnej bogatej paryżance z zeszłego stulecia, która znalazła starą lakę na śmietniku. To był początek hobby odnawiania starych lalek. „Ciocia” Mit nie zdziwiła się.

Wyglądało na to, że uważa za całkowicie normalne, że ktoś z kim rozmawiała, niedługo potem przynosi jej rozprutego misia prosto ze śmietnika. Fachowo go obejrzała. Postawiła diagnozę i kazała przyjść za dwa dni. Mis został odratowany. Ubrany w ciepłą czapkę i sweterek czekał, żeby go zabrać do nowego domu.

Moja 5-letnia córcia od razu przytuliła znajdę. Wigilia była tuż, tuż…