Mieszkańcy angielskiego miasta Oldham mogą odetchnąć z ulgą. Dzisiejszej nocy nie doszło tam do poważniejszych zamieszek na tle rasowym, tak jak się to działo wczoraj i przedwczoraj. Nie oznacza to jednak, że na ulicach panował spokój.

Tuż przed północą 50 osobowa grupa białych prawicowców próbowała przedostać się do dzielnicy zamieszkanej przez imigrantów z Bangladeszu i Pakistanu. W innej części miasta grupa młodych Azjatów zdemolowała kilka samochodów i witryn sklepowych. W ciągu nocy policja zatrzymała 21 osób: 18 białych i 3 Pakistańczyków. Bilans trwających od soboty zamieszek to 30 osób rannych i blisko 40 aresztowanych. Tymczasem w Oldham - trwa usuwanie szkód po zamieszkach. Najtrudniej będzie przywrócić harmonię i spokój w mieście - uważają lokalni liderzy. Czołowi brytyjscy politycy na czele z ministrem spraw wewnętrznych Jackiem Strawem potępili dwudniowe zamieszki na tle rasowym. Już za kilka dni, 7 czerwca, Brytyjczycy głosować będą w wyborach parlamentarnych. Prędzej czy później napięta sytuacja w Oldham musiała więc trafić na polityczną wokandę. Jako pierwszy głos zabrał Charles Kennedy, przywódca partii liberalnych demokratów. Jego zdaniem to polityczny oportunizm konserwatystów trzeba winić za ostatnie wydarzenia. Część przedwyborczego manifestu tej partii poświęcona jest imigracji oraz wprowadzeniu zaostrzonej polityki wobec ludności napływowej. Kennedy uważa, że politycy, którzy tak nierozsądnie grają na uczuciach elektoratu, powinni bić się w piersi i przepraszać za sytuację w Oldham. Tymczasem laburzyści, czyli de facto partia odpowiedzialna za obecną politykę imigracyjną, stara się być rozjemcą w tym sporze. Rząd premiera Tony’ego Blaira jest zdania, że zamieszki w Oldham są „kryminalnym dziełem jednostek, a nie masowej reakcji na słowa polityków”. Laburzyści uważają, że lepiej jednak nie włączać tej dyskusji w przedwyborcze debaty.

Foto EPA

11:45